Kilka tygodni wcześniej Dowhan kpił z dziennikarskich teorii, które łączyły nagłaśnianie problemu Falubazu z kampanią wyborczą.
I tu miał rację. Przed wyborami żaden cudowny wybawca się pojawił.
W sumie, gdyby nie liczyć dzisiejszego wystąpienia oraz wartej 1,5 mln zł obietnicy prezydenta Zielonej Góry Janusza Kubickiego, zbawcy ciągle brak. Dlaczego? Może to nie takie łatwe. A może jakieś znaczenie mogło mieć to, że sam senator np. zaniechał poszukiwań? Ostatnio ważniejsze sprawy zajmowały jego serce. Zakładamy, że przeżywał trudne chwile, takie na pograniczu życia i śmierci, skoro podzielił się ze światem refleksją...
Kilka dni później, kiedy z drzew opadły wszystkie liście, a miłość na całe szczęście nie zabiła senatora, skoncentrował się na ratowaniu żużla w Zielonej Górze. Czas naglił. Zbliżał się deadline dla ekstraligowego "być, albo nie być" Falubazu.
We wtorek Dowhan wsiadł na białego konia i przebijając się przez mroki żużlowej nieprzychylności wyruszył po odsiecz dla zadłużonego klubu. Bogatego sprzymierzeńca spodziewał się znaleźć w królestwie Stelmetu, gdzie przerabia się drewno na niewyobrażalne pieniądze. Były czasy, że połowa drużyn sportowych w Zielonej Górze nazywała się Stelmet.
Co mogło wyniknąć z takiego spotkania? Czyżby Stelmet miał wrócić do nazwy żużlowej drużyny z Zielonej Góry?
Hm, nie wiemy, jak zareagują na to wredni i głoszący nieprawdę, ale my, zawsze przychylni i prawdomówni, w zgodzie z wolą senatora mocno trzymaliśmy kciuki. Trzymaliśmy tak i czekaliśmy godzinę, dwie, trzy, aż...
W czasach dziennikarstwa wyłącznie papierowego zakończylibyśmy tak: "Kiedy zamykaliśmy wydanie do druku, losy misji Dowhana nie były jeszcze znane."
Jednak dziś w dobie Twittera i internetu należy ująć rzecz inaczej: Kiedy kładliśmy się spać, Dowhan nic nie ćwierkał o efektach spotkania ze Stanisławem Bieńkowskim. Ale w środę rankiem w Zielonej Górze słońce może znów wzejdzie dla żużla od strony Stelmetu...