Synowiec: Stal trzyma kciuki za Falubaz, bo czym będzie żużel bez lubuskich derbów

Kolejne niepokojące komunikaty płynące z obozu Falubazu Zielona Góra, mówiące o trudnej sytuacji klubu, budzą niepokój niemal wszystkich żużlowych kibiców w Polsce. Problemy organizacyjne największego rywala Stali ujawniły także pokłady bardzo pozytywnych emocji wśród kibiców z Gorzowa.

Gorzów.sport.pl i dziennikarze Gazety bliżej Ciebie - znajdź nas na Facebooku!

Na niemal wszystkich portalach społecznościowych fani żółto-niebieskich życzą Falubazowi uporządkowania sytuacji oraz startu w przyszłorocznych rozgrywkach w silnym składzie. Wszak liga żużlowa bez perełki - ekscytujących derbów - to jakby tort bez przysłowiowej wisienki na jego czubku. Mecze przy pełnych trybunach oraz o temperaturze wrzenia są magnesem na jaki czeka się cały rok. Wiedzą to i w Gorzowie i w Zielonej Górze. Choć animozji jest wiele, żyć bez siebie nie umiemy.

Polski żużel znalazł się jednak w krytycznym momencie. Niemal co tydzień dowiadujemy się o dramatycznym stanie finansów kolejnych ośrodków. Problemy są nie tylko w klubach ekstraligowych - Zielonej Górze oraz Rzeszowie, ale m.in. w Bydgoszczy, Lublinie, Gnieźnie, Rawiczu. Choć do rozliczenia ubiegłego sezonu zostały zaledwie pojedyncze dni, nadal nie wiadomo, kto wystartuje w przyszłorocznych rozgrywkach. Nie wiemy de facto czy uda się utrzymać nadal podział rozgrywek na trzy ligi, czy w marcu 2016 wystartują rozgrywki jedynie na dwóch frontach.

Marnym pocieszeniem jest fakt, iż zawodnicy, nawet ci z czuba Grand Prix, spuszczają z tonu przy negocjacjach i podpisują kontrakty na nowy sezon na gorszych warunkach niż w ubiegłym sezonie. Wypłacalnych jest coraz mniej, co skutkuje tym, iż gwiazdy takie jak Greg Hancock, Chris Holder, Grigorij Łaguta, Peter Kildemand czy Piotr Pawlicki nadal są bez klubów.

Myślę, że w przyszłorocznym sezonie, w obliczu kryzysu finansowego, kilku topowych zawodników schowa królewskie buławy do plecaka i za rozsądne pieniądze będzie ścigało się na pierwszoligowych torach. Uparty Witold Skrzydlewski - szef Orła Łódź - będzie miał więc zawody na poziomie ekstraligowym szybciej niż mu się wydawało.

Droga do uzdrowienia naszej ukochanej dyscypliny jest tylko jedna - rozsądek. Żużel musi wrócić do korzeni, a więc podpisywania kontraktów na poziomie 30 procent aktualnych stawek (za tyle jeździ się w Szwecji), stawiania na wychowanków jeżdżących na klubowym sprzęcie oraz ukrócenia wariactwa w parku maszyn polegającego na budowaniu przez każdego, nawet nieopierzonego juniora wielkich teamów rodem z Formuły 1. Zamiast jednego mechanika, obok naszych gwiazdeczek kręcą się pomagierzy, tunerzy, kierowcy, menadżerowie, psycholodzy, trenerzy fitness i dietetycy. Istny przerost formy nad treścią.

Ten swoisty wyścig zbrojeń dwa lata temu niemal doprowadził do wielkiego kryzysu żużel w Szwecji. W Skandynawii promotorzy jednak ustalili wspólne dla całej ligi warunki i przed sezonem nie ma tam transferowego szaleństwa polegającego na przepłacaniu i podkupowaniu poszczególnych zawodników. Stawki za punkt różnią się minimalnie, a przywiązanie do barw klubowych ma coraz większe znaczenie. Polska liga więc pójdzie rozsądną drogą skandynawską, albo podzieli los rozgrywek w Rosji. Tam po boomie na początku wieku nie ma już śladu. W lidze startują trzy zespoły, w których nie można kontraktować obcokrajowców. Nadmuchany do niebotycznych rozmiarów balon finansowych oczekiwań pękł definitywnie. W Częstochowie w przyszłym sezonie będą jeździć Miturski, Thorsell, Trojanowski czy Klindt. Po latach przepłacania gwiazdeczek pojadą tam tani, ale ambitni, którzy nie mają głośnych nazwisk. Zapewniam, że oni także jadą w lewo, nie mają hamulców, a emocje nie będą wcale gorsze niż w ekstralidze.

Jerzy Synowiec - znany gorzowski adwokat, niegdyś prezes Stali, obecnie radny

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.