Sensacja w Krakowie. Cracovia odpadła z Pucharu Polski!

To w teorii nie miało prawa się wydarzyć! Cracovia przegrała z Zagłębiem Sosnowiec 0:2 i nie zagra w półfinale Pucharu Polski.

W teorii wszystko było proste. Miało nawet nie być nerwów. Miał być pewny awans i potem przygotowania do walki o finał. Puchar Polski w końcu miał być szansą na sukces, a znów stał się przykrym powodem do wstydu.

Choć w Sosnowcu pod koniec października drużyna Jacka Zielińskiego męczyła się do 90. minuty, to rzutem na taśmę wygrała tam 2:1 i wydawało się, że jest o włos od półfinału. W dodatku na własnym stadionie krakowianie potrafili silniejszym rywalom strzelać po trzy lub cztery gole i nie było powodu, by mieć obawy, że z beniaminkiem I ligi będzie inaczej.

Wystarczyło zresztą rzucić okiem na skład Cracovii, by dojść do wniosku, że w klubie wcale nie traktują Pucharu Polski po macoszemu i że wpadka tym razem nie wchodzi w grę. Brakowało co prawda m.in. Bartosza Kapustki (dostał wolne po meczach reprezentacji), ale poza tym grali najlepsi. Szansę od pierwszej minuty dostał Boubacar Dialiba, który już po kilku minutach mógł zdobyć gola - wydawało się, że głową uderzył jak trzeba, ale piłką odbiła się od słupka.

Goście co prawda już przed meczem odgrażali się, że przyjechali napsuć rywalom krwi i powalczyć o niespodziankę, ale przy ul. Kałuży te zapowiedzi najwyraźniej potraktowali z pobłażaniem. Przynajmniej takie wrażenie można było odnieść w pierwszej połowie. Krakowianie grali tak, jakby nie chcieli korzystać z największych atutów - zamiast prowadzić ataki środkiem, po ziemi, często wykopywali piłkę przed siebie, licząc, że jakoś to będzie. Kiedy była okazja by przyspieszyć, oni zwalniali albo gubili piłkę. Niby przeważali, ale niewiele z tego było.

A sosnowiczanie byli konkretni i szybko dali dowód, że nie rzucali słów na wiatr. I zrobiło się nerwowo. Martin Pribula został sam w polu karnym (gdzie był Bartosz Rymaniak?) i strzałem z pierwszej piłki pokonał Krzysztofa Pilarza.

Obrońcy znów nie mogli zejść z boiska z czystym sumieniem. Wyjątkowo jako stoper zagrał Miroslav Covilo i to on jest współwinny utraty drugiej bramki. Najpierw Mateusz Cetnarski jak dziecko stracił piłkę, potem Serb dał się minąć Adrianowi Paluchowskiemu, a na koniec podłożył mu nogę. Z rzutu karnego do siatki trafił Sebastian Dudek.

Jeśli do przerwy było nerwowo, to po zmianie stron dopiero zaczął się stres. Bramkarz Zagłębia zwlekał ze wznawianiem gry, ile tylko mógł, krakowianie doskakiwali do sędziego po każdej kontrowersyjnej decyzji, Covilo przeniósł się spod jednej bramki pod drugą (w obronie zastąpił go Hubert Wołąkiewicz), a kibice patrzyli po sobie i łapali się za głowy.

Mimo to Cracovia tylko momentami przypominała drużynę, która jest gotowa zrobić wszystko, by uniknąć kompromitacji. "Jesteście lepsi!" - skandowali kibice, ale to nie do końca była prawda. Na błotnistej murawie z wystającymi kępkami trawy atakującym gospodarzom odskakiwała piłka, a trener Zagłębia co chwilę wyskakiwał pod linię boczną i bił brawo swoim piłkarzom.

Kwadrans przed końcem piłka w końcu wpadła do siatki po strzale Covili. Kibice najpierw poczuli ulgę, a za chwilę, że żołądek na nowo podchodzi im do gardła. Sędzia odgwizdał spalonego, a gola nie uznał. Potem był jeszcze jeden zryw - gdy Marcin Budziński trafił w słupek z ok. 25 m.

Ostatecznie jednak ataki nie dały efektu i Cracovia we wstydliwych okolicznościach odpadła z Pucharu Polski.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.