Lech Poznań - Fiorentina 0:2. "Kolejorz" walczył, ale nie dał rady liderowi Serie A

Dwa strzały Josipa Ilicicia pozwoliły Fiorentinie zrewanżować się Lechowi Poznań za porażkę na własnym stadionie. Włosi wygrali przy Bułgarskiej 2:0 w czwartej kolejce grupy I Ligi Europejskiej i zepchnęli mistrzów Polski z drugiego miejsca w tabeli.

W przeddzień meczu z Fiorentiną mieliśmy piątą rocznicę pojedynku Lecha Poznań z Manchesterem City. Tego, w którym Dimitrije Injac i Mateusz Możdżeń strzelali przepiękne gole, a Manuel Arboleda takiego trochę przypadkowego. Efekt był taki, że ówcześni mistrzowie Polski pokonali 3:1 przedstawiciela Premier League i mogli na poważnie myśleć o wyjściu z grupy.

Dla obecnego Lecha Poznań na swój sposób przełomowy był mecz sprzed dwóch tygodni, gdy wygrali 2:1, jako pierwszy polski zespół w Italii, mimo że przecież nikt na nich nie liczył. Sytuacja w grupie I była jednak taka, że tamten zdumiewający triumf nabrałby pełnej wartości dopiero, gdyby "Kolejorz" znów pokonał lidera Serie A. A przecież, zważywszy na ogromne dysproporcje w umiejętnościach i wyjątkowo szczęśliwe okoliczności wygranej we Włoszech, kolejne trzy punkty zdobyte na Fiorentinie byłyby już gigantyczną sensacją.

Sytuacja zmieniła się jednak o tyle, że zespół Paulo Sousy przegrać przy Bułgarskiej nie mógł, bo wtedy losy półfinalisty ostatniej edycji Ligi Europejskiej przestałyby już zależeć od niego. Lech Poznań też przeszedł z pozycji "ja tylko mogę" w kierunku "trzeba wykorzystać tę szansę". Pojawiła się presja, której nie było w poznańskim klubie od czasu, gdy zarząd dał wszystkim do zrozumienia, że tej jesieni ważniejsze od gry w Europie jest ratowanie ekstraklasy.

Zrobiło się ciekawie, a i atmosfera na stadionie, mimo zaledwie trzech stopni Celsjusza, była wreszcie godna rozgrywek międzynarodowych. Nie to co we wrześniu, gdy Lech Poznań gościł Belenenses Lizbona...

Goście z Florencji bardzo szybko zaatakowali. We Florencji robili to z prawdziwą pasją dopiero, gdy "Kolejorz" prowadził, a teraz naciskali, kąsali już przy polu karnym Jasmina Buricia. Lechici błyskawicznie przekonali się, że wówczas poważnie rozzłościli Włochów. Jednak po kilku minutach, w których poznański zespół miał wielki problem z utrzymaniem się przy piłce choćby przez chwilę, doczekaliśmy się samotnej szarży Karola Linettego, który ładnie przyjął piłkę, ale potem wybiegł z nią za boisko. Kiedy kilka minut później Szymon Pawłowski bardzo mocno i minimalnie niecelnie kopnął zza pola karnego, goście dostali sygnał, że nie pójdzie im tak łatwą z tą piłkarską vendettą.

Fiorentina, choć znów nie w najmocniejszym składzie, grała bardzo ofensywnie. Skrzydłowy Federico Bernardeschi musiał jednak często wracać pod własne pole karne, by wspomóc trzech obrońców. W 16. minucie okazało się to niezbyt dobrym rozwiązaniem dla Włochów, bo młody gracz stracił piłkę i przed swoją "szesnastką" sfaulował Karola Linettego. Lech miał rzut wolny, ale Łukasz Trałka wykonał go bardzo źle, bo trafił piłką w mur. Silnie, ale w środek bramki dobijał jeszcze Marcin Kamiński, ale nie zaskoczył bramkarza.

Poznaniacy grali odważniej niż w Italii, ale cały czas musieli mieć się na baczności, bo piłka między nogami graczy z Florencji krążyła bardzo szybko - szybciej niż kiedykolwiek w meczach ekstraklasy. Także ryzyko, że któreś z podań przeszyje poznańską obronę, było nieporównanie wyższe niż na co dzień w lidze.

W 24. minucie Fiorentina zagrała właśnie jedną z takich akcji, ale Matias Fernandes nieznacznie pomylił się przy uderzeniu z narożnika pola karnego. Trzy minuty później Giuseppe Rossi bezkarnie wbiegł z piłką w pole karne, ale strzelił tak, jaky podawał do Jasmina Buricia.

Cofnięty głęboko "Kolejorz" radził sobie jednak całkiem przyzwoicie w powstrzymywaniu ataków rywali. Reprezentant Polski Jakub Błaszczykowski miał ciężki los z Tamasem Kadarem, który często przemawiał prostotą, a nie finezją argumentów (kiedy w 72. minucie Polak opuszczał boisko, dostał brawa od poznańskiej widowni). Po drugiej stronie boiska Federico Bernardeschi był zbyt mocno zaangażowany w grę obronną, by jeszcze groźnie zaatakować. A w środku pola przede wszystkim Abdul Tetteh, ale też Łukasz Trałka nie dopuszczali przeciwników zbyt blisko bramki.

Mistrzom Polski nie udało się jednak wytrwać do przerwy z bezbramkowym wynikiem. Dariusz Dudka tak chwalony za grę w pierwszym meczu tych drużyn, zupełnie niepotrzebnie sfaulował Giuseppe Rossiego. Fiorentina miała rzut wolny zza linii pola karnego. Josip Ilicić strzelił silnie, ale też precyzyjnie - nad murem. Jasmin Burić, mimo że pofrunął w stronę piłki, nie był w stanie jej zatrzymać.

1:0 dla Fiorentiny to był wynik, który spychał Lecha Poznań z miejsca dającego awans do 1/16 finału Ligi Europejskiej. Żeby to zmienić, piłkarze Jana Urbana znów musieli znaleźć sposób na słynną włoską defensywę. Ale nie tylko z nią, bo gracze z Italii, jak mało kto, potrafią prowadzić brudną grę na boisku, pełną prowokacji, gestykulacji i fauli "niewidzialnych" dla sędziego.

Gdy Turek Halis Ozkhaya zakończył pierwszą połowę, na murawie leżał Tomasz Kędziora, którego ciosem w powietrzu powalił Federico Bernardeschi, a Włoch miał już wcześniej żółtą kartkę...

Ponadto przez kilkanaście minut drugiej części gracze z Florencji kilka razy padali po każdym męskim starciu z lechitami. Sędzia przerywał grę, co niemal każdą agresywną próbę odebrania Włochom piłki czyniło beznadziejną. W efekcie trybuny częściej buczały z rozczarowania niż ekscytowały się jakimiś piłkarskimi fajerwerkami.

Niezłe, emocjonujące widowisko z pierwszej połowy zmieniło się w mecz, w którym cel, czyli wynik, uświęca środki. Goście nadal byli groźniejsi, a Tomasz Kędziora odważnym wślizgiem zablokował Giuseppe Rossiego i sprawił, że Lech był wciąż o jedną skuteczną akcję od doprowadzenia do remisu.

Taka akcja nadeszła w 78. minucie, gdy Szymon Pawłowski podał do Gergo Lovrencsicsa, a ten przed polem karnym oszukał obrońcę, po czym błyskawicznie strzelił. Tuż obok słupka!

Sukces we Florencji piłkarze Jana Urbana zawdzięczali dobrej i szczęśliwej grze w obronie, ale też niezwykłej skuteczności. Teraz jej zabrakło. Na dodatek pięć minut po zmarnowanej szansie Węgra Josip Ilicić znalazł się sam przed Jasminem Buriciem i przerzucił nad nim piłkę do siatki.

Lech Poznań przegrał 0:2, oddalił się od awansu z grupy, ale plamy nie dał. Trzy punkty wywalczone w dwumeczu z Fiorentiną to i tak sporo. Jeżeli "Kolejorzowi" zabraknie do awansu niewiele, to będzie mógł żałować, że tak bardzo zlekceważył we wrześniu Beleneses Lizbona.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.