O co Piast Gliwice zagra w przyszłym sezonie? Podyskutuj na Facebooku >>
Radosław Murawski: Uczę się go przede wszystkim dla siebie, bo w tym zawodzie nigdy nie wiadomo. Dzisiaj jesteś tutaj, jutro możesz być w zupełnie innym miejscu. A w naszej szatni ten angielski - wbrew pozorom - wcale nie jest niezbędny. Używamy go tylko w ostateczności, kiedy już naprawdę trudno wytłumaczyć coś po polsku. Zazwyczaj jednak się udaje.
- On akurat trochę się jeszcze tego naszego języka boi, ale - z drugiej strony - czeski i polski są do siebie bardzo podobne. Jak wkurzę się na niego i krzyknę coś po polsku, to spokojnie to rozumie. Tak samo jest w drugą stronę (śmiech). Poza tym język piłkarski jest uniwersalny.
- Nic nie bierze się z niczego, więc i my mamy swoją, ale nie będę zdradzał. Mogę powiedzieć tyle, że ta atmosfera to rzeczywiście podstawa. Może nie iść nam na boisku, klub może mieć problemy innej natury, ale szatnia zawsze musi trzymać się razem.
- Kiedyś poszło takie pytanie, ale trener szybciutko odesłał nas z powrotem (śmiech). To, co mówi, jest święte.
- Podobnie było za trenera Brosza. On również oczekiwał od nas stu procent profesjonalizmu. Można nawet powiedzieć, że on to zapoczątkował, a trener Latal kontynuuje.
- Superczłowiek. Pozytywny, uśmiechnięty. Jak chyba każdy Hiszpan. A jako trener? Różnie z tym bywało. Nie ukrywam, że traktowaliśmy go bardziej jako kolegę, bo i takie było jego podejście. Również w stosunku do kibiców, z którymi bardzo się identyfikował. Same treningi to była natomiast taka typowa hiszpańska zabawa.
- Zna pan odpowiedź (śmiech). Była szydera, ale w pozytywnym sensie. Wiadomo, mistrzem Painta to trener Garcia nie był. Na szczęście ludzie z Canal Plus zrobili ładniejszą grafikę, więc tę swoją trener usunął (śmiech). Pamiętam, jak zabronił nam używania telefonów dzień przed meczem. Zaraz potem mamy rozruch przed derbami z Górnikiem Zabrze, na który przyszli nasi kibice, by zmobilizować nas do wygranej. I nagle widzimy, jak trener zapomina o tym, że trwa trening, wyciąga z kieszeni telefon i nagrywa kibiców.
- Wszedłem na boisko w 90. minucie. Trener Brosz mówił mi wtedy: "Muraś, gramy w dziesięciu, musimy utrzymać ten remis. Jak będzie trzeba, to sfauluj. Nawet na żółtą kartkę". Wyszło tak, że nie sfaulowałem, tylko zapędziłem się do przodu i zdobyłem zwycięskiego gola. Rzeczywiście, chyba najlepszy moment mojej dotychczasowej przygody z piłką.
- Wielu powie, że skoro mamy sześć punktów przewagi, to na pewno jeszcze przez dwie kolejki, a później może być różnie. My tak nie myślimy. Mecz ze Śląskiem to dla nas taki mały finał, później będzie nim Wisła. A cel pozostaje taki sam jak przed rozpoczęciem sezonu, czyli pierwsza ósemka. Twardo stąpamy po ziemi. To, że wygraliśmy siedem z dziewięciu spotkań, nie sprawia, że wariujemy. Tak jak nie wariowaliśmy, kiedy przed pierwszą kolejką spisywano nas na spadek.