GKS Katowice. Bartosz Iwan: W śląskich klubach są piłkarze, którzy mają problem z hazardem [ROZMOWA]

- Te trzy lata w Górniku Zabrze będę wspominał naprawdę dobrze. Fajna drużyna, kibice też super... Jedyny niedosyt to brak symbolicznego pożegnania ze strony klubu. Szczerze mówiąc, liczyłem, że postara się o coś takiego. Ale widać w oczach jego władz nie zasłużyłem - mówi Bartosz Iwan, nowy pomocnik GKS-u Katowice.

Jesteś kibicem z Górnego Śląska? Dołącz do nas na Fejsie! >>

Kamil Kwaśniewski: Od kogo wyszedł pomysł pańskiego rozstania z Górnikiem?

Bartosz Iwan: Wszystko zaczęło się od sparingu z rezerwami, który zagraliśmy po meczu z Niecieczą. Złapałem wtedy kontuzję kolana, przez tydzień musiałem pauzować. Prezes Wojciech Cygan zadzwonił z propozycją, a ja doszedłem do wniosku, że to dobre rozwiązanie. Również dlatego, że Górnik ściągnął dwóch zawodników na moją pozycję. Trener Ojrzyński powiedział mi co prawda, że mogę zostać i walczyć o miejsce w składzie, ale ja już postanowiłem.

Dosyć łatwo zrezygnował pan z tej ekstraklasy.

- W GKS-ie już od dłuższego czasu jest ciśnienie na awans, a prezes Cygan przedstawił mi ciekawą wizję rozwoju klubu. Spodobała mi się też perspektywa dwuletniego kontraktu. Z Górnikiem miałem umowę tylko do końca tego sezonu, a nie słyszałem nic o tym, by klub przygotowywał się do przedstawienia mi nowej. Gdybym więc odmówił GieKSie, w czerwcu - już jako 32-latek - prawdopodobnie zostałbym bez kontraktu. Wybrałem stabilizację, zwłaszcza że w umowie jest opcja jej przedłużenia o kolejny rok.

Udowodnił pan coś tym, którzy mówili, że transfer do Górnika to zasługa znajomości pana ojca z Adamem Nawałką, ówczesnym trenerem zabrzan?

- Zostawiłem w Zabrzu dużo zdrowia. Wiadomo, jestem tylko człowiekiem, nie zawsze wszystko wychodzi, ale braku ambicji zarzucić mi nie można. Chociaż i tak pewnie znajdą się tacy, którzy powiedzą, że nie spełniłem oczekiwań. Ja te trzy lata będę wspominał naprawdę dobrze. Zagrałem w sumie ponad 70 meczów, fajna drużyna, kibice też super. Jedyny niedosyt to brak symbolicznego pożegnania ze strony klubu. Szczerze mówiąc, liczyłem, że postara się o coś takiego przed meczem z Cracovią. Ale widać w oczach jego władz nie zasłużyłem...

Może teraz - patrząc już z boku - widzi pan przyczynę tego fatalnego początku sezonu?

- Przyczyn jest na pewno wiele. My też ich szukaliśmy, choć - jak widać - do dziś się nie udało. Przyszedł nowy trener, z nim nowi zawodnicy, a wyników dalej nie ma. Zresztą styl gry też za bardzo się nie zmienił. Naprawdę trudno mi powiedzieć, dlaczego ta maszyna wciąż nie odpaliła.

Swego czasu kibice Górnika wydali oświadczenie, w którym napisali, że duet Robert Warzycha - Józef Dankowski nie panuje nad szatnią, ale Łukasz Madej w rozmowie z nami zdecydowanie temu zaprzeczył.

- Było tak, jak być powinno, to trenerzy rządzili. Nie pozwalali nam na nie wiadomo co, nie było żadnych kłótni. Wiadomo jednak, że jak nie ma wyników, to zaczynają się tego typu domysły. Ten się na tamtego obraził, drużyna nie słucha trenera, jest źle przygotowana do sezonu... Pełna dowolność. Tylko że rok temu też przygotowywał nas trener Warzycha. Ba, robiliśmy dokładnie to samo, odpaliliśmy i w pewnym momencie byliśmy nawet liderem ekstraklasy.

Musieliście czuć, że potrzeba kilku wzmocnień.

- Na pewno brakowało tej typowej dziewiątki.

Nawet pan się na nią łapał.

- Pod koniec zeszłego sezonu rozmawiałem z trenerem na ten temat. Powiedziałem mu szczerze, że nie czuję się na tej pozycji najlepiej. Odpowiedział jednak, że nie ma tam kogo wystawić. Nie było już przecież z nami Mateusza Zachary, który dawał gwarancję 10 goli na sezon. Ostatnio na tej szpicy grywał z kolei Roman Gergel i trzeba powiedzieć, że zaczął fajnie. Niestety, potem coś się zacięło.

W Zabrzu pana już nie ma, chociaż - biorąc pod uwagę ostatnie wyniki GKS-u - wpadł pan z deszczu pod rynnę.

- W Katowicach jest parcie na ekstraklasę, ale drużyna gra w kratkę, nie potrafi odnieść kilku zwycięstw z rzędu. Nic jednak straconego, zwłaszcza że w pierwszej lidze tabela jest bardzo spłaszczona. Strata do lidera nie jest wielka. Dlatego apeluję o spokój. Drużynę mamy naprawdę fajną, a i organizacyjnie w klubie niczego nie brakuje. Wyniki muszą więc przyjść.

Na razie GKS potwierdza tę niepisaną śląską zasadę: "im lepsza sytuacja finansowa, tym gorsza sytuacja w tabeli".

- Nie podoba mi się, kiedy ktoś mówi: "Nie mieli pieniędzy, to grali. Teraz mają i nie grają". Nie jest tak, że jak piłkarz zaczyna otrzymywać regularne pensje, to nagle wariuje i już nic innego go nie obchodzi. Jesteśmy normalnymi ludźmi, więc - jak wszyscy - chcemy dostawać pieniądze w terminie.

A propos pieniędzy. Będąc poprzednio w GieKSie, zmagał się pan jeszcze z uzależnieniem od hazardu. W wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego" opowiadał pan później tak: "W klubie nie było pieniędzy, a ja dopiero się ożeniłem, Dorota chyba już wtedy była w ciąży. Załatwiłem u prezesa, że dostanę dwa tysiące zaliczki. Od razu zadzwoniłem do żony i powiedziałem, że wracam z pieniędzmi do domu. Zatrzymałem się jednak na tej pieprzonej stacji benzynowej i na tej pieprzonej maszynie do gier przepuściłem wszystko. Wszystko. Wróciłem do domu bez złotówki. Zacząłem kłamać, mówiłem, że zgubiłem portfel... Jezu, jakie ja wtedy głupoty wygadywałem, całkowicie się w tych kłamstwach poplątałem".

- To był ostatni raz. Skończyłem z hazardem, nie mam z nim żadnego kontaktu. I nie chcę go mieć. Wiem, że on mi szczęścia nie da.

Kiedyś myślał pan inaczej?

- Byłem młodszy. Dzisiaj mam dwójkę dzieci, które chodzą już do szkoły. Bardzo zależy mi na tym, by niczego im nie brakowało.

Jeśli znów będzie pan mijał tę samą stację benzynową, nie będzie korciło, by skręcić?

- Mijam ją codziennie (śmiech). Ale nie ma takiej opcji, bym tam zajrzał. To po prostu mnie już nie kręci. Co miałem przegrać, już przegrałem.

Wspominał pan o kwocie, która wystarczyłaby na zakup dobrego samochodu.

- Dokładnie. Nie ma jednak co tych pieniędzy rozpamiętywać. Cieszę się z tego, że mam wspaniałą rodzinę, i robię wszystko, by była szczęśliwa.

Czyli da się z tego wyjść.

- Najwięcej zależy od głowy, silnej woli, ale niesamowicie ważne jest również wsparcie najbliższych. To bardzo pomaga, kiedy można o tym problemie z kimś porozmawiać. I dlatego korzystałem również z pomocy psychologów. Te wizyty wiele mi dały. Jeśli ktoś ma podobny kłopot, to naprawdę nie ma się co wstydzić.

Hazard to duży problem polskiej piłki?

- Niestety, tak. Dotyka wielu piłkarzy, ale mało kto się do tego przyzna, bo to niezręczny temat. W większości chodzi o młodych ludzi, którzy nagle znaleźli się w obcym mieście. Niezłe zarobki, nowe towarzystwo, pokusy... Wiem po sobie - miałem dużo wolnego czasu, więc spędzałem go w kasynie.

Spogląda pan na obecne kadry innych śląskich klubów i widzi piłkarzy, którzy mają taki problem?

- Tak, znam kilku.

Więcej o:
Copyright © Agora SA