Jagiellonia Białystok - Lech Poznań 1:0. Oszczędzanie sił w pucharach przyniosło kolejna porażkę

Przed meczem w Białymstoku Lech Poznań oszczędzał swoich czołowych graczy w spotkaniu w europejskich pucharów, by położyć nacisk na ligę i na nią skierować wszystkie siły. I po tym oszczędzaniu przegrał w ekstraklasie po raz siódmy. W dziewiątym meczu

"Cała para w ligę!" - zawisło nad stadionem przy Bułgarskiej. Lech musi jak najszybciej zacząć zdobywać punkty, by wyrwać się już nie ze strefy spadkowej, ale z ostatniego miejsca w lidze, na które spadł jako mistrz Polski. Temu miało służyć poinstruowanie trenera Macieja Skorży, by nie wystawiał najlepszych graczy od początku i na cały mecz Ligi Europejskiej z Belenenses Lizbona w ostatni czwartek. Ci czołowi gracze zagrali w nim najwyżej 45 minut, tak aby po odpoczynku i regeneracji być w pełnej dyspozycji i formie w niedzielę, podczas ligowego meczu z Jagiellonią w Białymstoku.

Wśród nich Kasper Hämäläinen, który w meczu z Portugalczykami wszedł do gry na ostatnie pół godziny. Miał być gotowy w niedzielę, ale na stadion w Białymstoku nie dojechał. Jak mówi trener Maciej Skorża, został w hotelu zmożony infekcją.

Darko Jevtić z kolei został postawiony wreszcie na nogi i po długiej przerwie spowodowanej kontuzję wyszedł do gry w podstawowym składzie Lecha (po raz pierwszy od meczu z Koroną Kielce półtora miesiąca wcześniej). Kibice mogli zapamiętać go podczas wyczytywania składów oraz gdy w 24. minucie stracił piłkę w środku pola tak fatalnie, że Jagiellonia przeprowadziła szybką kontrę i Piotr Grzelczak w dogodnej sytuacji spudłował, a sędzia boczny podniósł choragiewkę na znak spalonego.

Nie była to zresztą pierwsza okazja gospodarzy na początku meczu, gdy atakowali naprawdę groźnie, w odróżnieniu od chaotycznego Lecha. W 16. minucie bardzo groźnie strzelał Estończyk Konstantin Vassiljev (obronił Jasmin Burić), a zaraz potem po rzucie rożnym - Jacek Góralski. Wreszcie w 29. minucie Konstantin Vassiljev dograł piłkę, Jonatan Straus wrzucił ja do Przemysława Frankowskiego i Jagiellonia objęła prowadzenie.

29 minut bez straty gola na wyjeździe to i tak był rekord Lecha w tym sezonie. Do tej pory rywale bili go już najdalej po kwadransie. Strata jednej zaledwie bramki w tym kontekście brzmiała jak wyrok - dotąd wystarczała, by było już po mistrzu i jego planach przełamania się, wygrania tym razem meczu.

Szymon Pawłowski, jeden z tych ważnych graczy Lecha oszczędzanych w starciu z Belenenses Lizbona (aż do 68. minuty, dopiero wtedy wszedł) jako jedyny stworzył realne zagrożenie pod białostocką bramką. Zawsze jednak pudłował. Raz spróbował też uderzyć na bramkę Dawid Kownacki, który w tym meczu zastąpił w ataku nieporadnego i nieskutecznego Denisa Thomallę.

Kwintesencją gry Lecha w pierwszej połowie, zarazem ambitnej, jak i zupełnie niepoukładanej, nieprzemyślanej, niedokładnej i chaotycznej, był sprint Gergo Lovrencsicsa do piłki zagranej w stronę linii bocznej boiska. Węgier dopędził ją efektownie, po czym podczas próby przyjęcia pogubił się tak bardzo, że sam wybił ją na aut.

Tak właśnie grał Lech, sam bojąc się swej niemocy i braku precyzji. Elektryczny, nadpobudliwy i zdenerwowany. Grał bez Łukasza Trałki, który po kontuzji w meczu z Belenenses ma 2-4 tygodni przerwy, jak również bez Macieja Gajosa (pozyskanego w sierpniu właśnie z Jagiellonii) z kontuzjowanym stawem skokowym. Tendencji wyników w meczach bez Gajosa poznaniacy nie zdołali sobie jeszcze wypracować, natomiast bilans ich meczów bez kapitana Łukasza Trałki był fatalny - Kolejorz nie zdołał wygrać żadnego z poprzednich pięciu pojedynków pod jego nieobecność.

Po przerwie oba zespoły ruszyły do bardziej otwartych ataków, przy czym Jagiellonia miała ich dwukrotnie więcej. Lech gubił piłkę pod jej bramką (Szymon Pawłowski dał sobie ją wykopnąć spod nóg), czym narażał się na kontry i zagrożenie. W 59. minucie jednak powracająca pod białostocką bramkę piłka odnalazła głowę Paulusa Arajuuriego, który nie zdążył wrócić za kontratakiem. Jego strzał omal nie skończył się wyrównaniem. Piłka minęła jednak słupek i po godzinie gry Lech Poznań nie miał na koncie ani jednego celnego strzału. Do tego dochodziły przegrywane regularnie pojedynki z zawodnikami z Białegostoku, którzy górowali nad Lechem wyraźnie.

W 67. minucie trener Maciej Skorża zdjął Darko Jevticia, którego z trudem można było w ogóle wyłowić wśród graczy na boisku i wpuścił Piotra Kurbiela, z którym kibice Lecha łączą takie nadzieje. 19-letni lechita dostał tym razem znacznie więcej czasu niż podczas swego debiutu w końcówce spotkania z Videotonem Szekesfehervar na Węgrzech. On także nie zdołał stworzyć zagrożenia, nie zdołał celnie strzelić na bramkę Bartłomieja Drągowskiego.

Zabawne, najgroźniejszy strzał na tę bramkę oddał w 87. minucie przesunięty do ataku obrońca Paulus Arajuuri!

Lech Poznań, zaraz po tym jak oszczędzał się podczas występu w europejskich pucharach, by ratować ligę, przegrał w niej po raz siódmy. W dziewiątym meczu.

Więcej o:
Copyright © Agora SA