Był Zaur, był laur. Gdy nie ma Zaura..? Lech Poznań po odejściu czeczeńskiego zawodnika wiele stracił [OPINIA]

Jest taka teoria, która zakłada, że ogromny wpływ na losy świata miały poszczególne jednostki. Zastanawiam się, jaki wpływ na obecną sytuację Lecha Poznań miał Zaur Sadajew, a raczej jego brak - pisze w opinii Piotr Leśniowski w ?Gazety Wyborczej?.

- To jest taki zawodnik, którego wartość można ocenić dopiero, kiedy go zabraknie. Bardzo trudno będzie go zastąpić - mówił na początku czerwca trener Lecha Poznań Maciej Skorża, gdy stawało się raczej jasne, że Zaur Sadajew już dla "Kolejorza" nie zagra. Nikt chyba jednak nie sądził, że aż tak trudno będzie znaleźć wartościowego następcę Czeczena. Lechowi na razie się nie udało i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że odejście Zaura Sadajewa to jeden z głównych powodów, dla których mistrzowie Polski znaleźli się w kryzysie. Pardon, w trudnej sytuacji.

Mówimy oczywiście o tzw. późnym Sadajewie, tym z kwietnia i maja tego roku, czyli piłkarzu, który właściwie w pojedynkę nakręcał grę ofensywną "Kolejorza". Trener Maciej Skorża zdążył do tego czasu wyeliminować wiele wad brodatego napastnika. Zamieniać na bramki większości okazji strzeleckich go nie nauczył (nie zdążył?), ale i tak był to piłkarz, który był wreszcie w stanie dawać drużynie wiele ze swojego ogromnego sportowego potencjału. Maciej Makuszewski wspominał kiedyś słowa trenera przygotowania fizycznego Tereka Grozny Zvonko Komesa, który pracował wcześniej w Bayernie Monachium i Bayerze Leverkusen. Chorwat powiedział do Zaura Sadajewa: "Chłopie, gdybyś wykorzystywał swój potencjał, grałbyś teraz w Bayernie zamiast Mandżukicia".

Ale Czeczen pewnie nigdy nie zagra w takim klubie. Talent do piłki łączy się bowiem u Zaura Sadajewa z darem do podejmowania niepiłkarskich decyzji. Dbanie o rodzinę nie pozwala mu wycisnąć ze swojej kariery, ile się da. Pewnie gdyby postępował inaczej, nigdy nie trafiłby do Polski i nie zagrał dla Lecha Poznań. Dlatego trudno mieć pretensje do "Kolejorza" o to, że nie był w stanie zatrzymać świetnego zawodnika, a ten wrócił do swojego ukochanego Tereka Grozny.

O ile już winić za coś Lecha Poznań, to o to, że, choć dobrze wiedział, że nie zatrzyma Zaura Sadajewa, nie postarał się o napastnika o podobnej charakterystyce gry. Nie piszę o podobnych umiejętnościach, bo tacy gracze raczej omijają ekstraklasę szerokim łukiem. Ani Marcin Robak, ani Denis Thomalla nie są w stanie zastąpić Czeczena, bo to napastnicy zupełnie innego typu (na dodatek różnią się także od siebie w stylu gry). Pewnie nawet każdy z nich zdobędzie w sezonie więcej bramek niż ich poprzednik (pięć w lidze), ale to nie o ich indywidualne osiągnięcia chodzi, a o dobro drużyny przecież.

Przypomina mi się rozmowa sprzed roku, gdy Lech Poznań zatrudniał Zaura Sadajewa. Jeden z członków sztabu Macieja Skorży porównywał czeczeńskiego piłkarza do... Marcina Robaka. Ówczesny snajper Pogoni Szczecin był podawany jako przykład zawodnika, który gwarantuje określoną liczbę goli w sezonie, ale który zarazem nie przeskoczy pewnego poziomu (a zarazem poniżej niego nie zejdzie). Co innego gracz ściągnięty z Lechii Gdańsk, który potrafił zagrać raz genialnie, by innym razem zmusić obserwatorów do przecierania oczu ze zdumienia, że można aż tak się pomylić.

Zaur Sadajew z wiosny tego roku zyskał taką popularność wśród kibiców Lecha Poznań, bo wpadki przytrafiały mu się rzadko, a przede wszystkim walczył, nękał, naciskał na przeciwników. Gdy miał już piłkę przy nodze, rywale woleli nie atakować, żeby nie faulować albo nie narażać się na ryzyko ośmieszenia. Przy Zaurze Sadajewie na boisku tacy piłkarze jak Kasper Hämäläinen, Szymon Pawłowski mieli więcej miejsca i mogli błyszczeć. Lech Poznań był nieprzewidywalny dla obrony przeciwnej drużyny. Było więc zupełnie inaczej niż jest teraz.

A teraz garść statystyk. Świetnie wyszkolony Zaur Sadajew podejmował średnio od sześciu do ośmiu prób dryblingów w meczu. W rekordowym dla siebie finale Pucharu Polski z Legią Warszawa było to aż dziesięć sytuacji, w których chciał mijać przeciwników. Siedem z tych prób było udanych! Dla porównania Marcin Robak w Lechu Poznań miał na razie dwa udane dryblingi, przy mniej więcej dwóch próbach w każdym spotkaniu. Podobną średnią "kiwek" ma Denis Thomalla (rekord to pięć, ale miał też występy bez ani jednego takiego ataku). Różnica na niekorzyść obecnych napastników Lecha Poznań jest więc ogromna.

Daleki jestem jednak od twierdzenia, że tymi ludźmi w ataku Maciej Skorża niewiele wskóra. Denis Thomalla i Marcin Robak muszą nauczyć się gry z zespołem, tak jak Zaur Sadajew miesiącami uczył się, jak zaistnieć w drużynie opuszczonej przez Łukasza Teodorczyka. Nie jest to zresztą problem tylko Lecha Poznań. Legia Warszawa też długo zbierała się do kupy po sprzedaniu Miroslava Radovicia.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.