Ruch Chorzów. Talenty łowione nad morzem. Wiemy, kto za tym stoi [WYWIAD]

- Wszystko zaczyna się od dobrego wyboru. Ale to tylko początek, który jeszcze nic nie znaczy. Góry zaczynają się później i trzeba je pokonywać przez długie lata. To mozolna praca wielu osób, która sprawia, że utalentowany dzieciak z czasem staje się piłkarzem Ekstraklasy, reprezentantem Polski - mówi Bogusław Pietrzak, trener koordynator w Ruchu Chorzów.

Filip Starzyński i Patryk Lipski - dwóch piłkarzy, którzy kroczą przez piłkarską karierę podobną drogą. Pochodzą z woj. zachodniopomorskiego. Szlifowali swoje talenty w Salosie Szczecin, a potem - jeszcze jako nastolatki - trafili do Ruchu Chorzów. A najbardziej przyczynił się do tego Bogusław Pietrzak, w przeszłości trener, a dziś koordynator ds. szkolenia młodzieży w klubie z Cichej.

Wojciech Todur: Jest satysfakcja, gdy chłopcy, których wypatrzył Pan, gdy mieli po kilkanaście lat, z czasem stają się wiodącymi zawodnikami Ruchu, trafiają do reprezentacji?

Bogusław Pietrzak: - Trudno jej nie czuć, bo to jednak namacalne potwierdzenie tego, że nasza praca ma sens. Że to nie przypadek, ale efekt systemu, na którym nam tak bardzo zależy. Zależy, bo to daje nadzieję, że będą kolejni, że na Starzyńskim i Lipskim to się nie skończy.

Wszystko zaczyna się od dobrego wyboru. Ale to tylko początek, który jeszcze nic nie znaczy. Góry zaczynają się później i trzeba je pokonywać przez długie lata. To mozolna praca wielu osób, która sprawa, że utalentowany dzieciak z czasem staje się piłkarzem ekstraklasy, reprezentantem Polski.

Tak więc rzeczywiście - cieszę się. Cieszę się z tego, że powiedzmy na dziesięciu zawodników dwóch dochodzi do takiego poziomu.

Dwóch na dziesięciu? Mam wrażenie, że jednak więcej. Przecież to w Ruchu wychowaliście w minionych latach takich graczy jak Michał Helik, Maciej Urbańczyk czy Martin Konczkowski

- No tak. Powiem więc, że chciałbym, by było ich jeszcze więcej.

Nie ma Pan wrażenia, że Patryk Lipski daje drużynie więcej niż Filip Starzyński, gdy ten wchodził do pierwszego zespołu?

- Obydwóch wyłowiłem w podobnym wieku. To byli wówczas piętnasto-, szesnastoletni chłopcy. Można powiedzieć, że dobrze rokowali. Patryk może nawet lepiej. Zdobywał indywidualne nagrody. Był chwalony. Startowali więc z podobnego pułapu, ale potem wiele zależało już od nich samych. Od ich determinacji, ale i możliwości organizmu. Sam talent to za mało. Konieczny jest solidny fundament - przygotowanie fizyczne, motoryczne. Ważne jest również to, jak taki młody chłopak zafunkcjonuje w grupie starszych graczy, w zawodowym zespole.

Patryk pojawił się w ekstraklasie jesienią minionego roku. To był tylko epizod - ale pokazał nim "Patrzcie, oto jestem". Potem zaczęły się nowe rozgrywki i pierwszy mecz z Górnikiem Łęczna. Pojawia się po przerwie. Mecz jest przegrany, ale wszyscy widzą, że "O cholera! Ten chłopak będzie miał wpływ na zespół". I tak się rzeczywiście dzieje. Tak, osiągnął to szybciej niż Filip Starzyński.

Duża w tym zasługa Łukasza Surmy. Ten piłkarz odgrywa bardzo ważną rolę w rozwoju młodych piłkarzy Ruchu. Podejście, cierpliwość i zrozumienie Łukasza dla zawodników wchodzących do zespołu bardzo im pomaga.

Lipski i Starzyński zaczęli drogę do dorosłej piłki w Salosie Szczecin. Koledzy z Zachodniopomorskiego nie mają Panu za złe, że zdmuchnął im Pan sprzed nosa takie talenty?

- Nieee... Dlaczego? Jeżeli jest między nami rywalizacji, to i tak z tyłu głowy mamy myśl, że najważniejsze jest, żeby odszukać takich graczy i dać im szansę rozwoju z korzyścią dla polskiej piłki.

Prawda jest taka, że gdy my sięgaliśmy po piłkarzy ze Szczecina i okolic, to w Pogoni byli zajęci czym innym. Tam na nowo budowano struktury klubu, nie było ekstraklasy.

W tej sytuacji pozyskanie Starzyńskiego, ale i innych zawodników z rocznika 1991 było stosunkowo proste. W przypadku Lipskiego - a to już rocznik 1994 - już tak łatwo nie było. Na szczęście byliśmy na tyle skuteczni i zdeterminowani, że możemy teraz oglądać tego gracza na Cichej.

Nie chciałbym, żeby to źle zabrzmiało, ale nie ma pewności, że gdybym wtedy - w tamtym czasie - "nie dotknął" tych zawodników, to oni byliby teraz w tym miejscu, w którym są. Gdy pracowałem w Pogoni, to postawiłem na juniora, którego nazwisko nikomu nic wtedy nie mówiło. Nazywał się Kamil Grosicki. W ŁKS-ie zrobiłem stoperem ledwie 17-letniego Marcina Kaczmarka. To są trudne decyzje, ale też i decyzje, które często rzutują na całe piłkarskie życie.

Bo co to znaczy, że ktoś powie "Tak, ten chłopak ma talent". Czy między słowami talent i dobry piłkarz można postawić znak równości? Moim zdaniem nie. Droga jest długa, a o tym, czy osiągniemy nasz cel, decydują szczegóły.

Wspomina Pan o pracy trenera w Pogoni czy w ŁKS-ie, ale przecież zdobywał Pan doświadczenie w wielu innych klubach. Teraz koncentruje się Pan na pracy koordynatora w Ruchu. Nie ciągnie Pana czasem na trenerską ławkę?

- Rzeczywiście pracowałem w wielu klubach i niezależnie od tego, czy była to Ekstraklasa, pierwsza, druga, czy niższa liga, to zawsze wstawałem z myślą, żeby mieć z pracy satysfakcję i stawać się lepszym. I tak powinno być w tym zawodzie. Niezależnie czy ma się licencję UEFA C, czy UEFA Pro. Trzeba czerpać z tego radość. Ze mną jest tak, że jak nie wyjdę na boisko przez dwa, trzy dni, to aż mnie nosi. Tak więc wciąż czuję się trenerem, niezależnie od zajęć i obowiązków, które dziś wykonuję.

Na koniec zapytam jeszcze o Starzyńskiego, który od tego sezonu kontynuuje karierę w belgijskim Lokeren. Śledzi Pan jego dokonania? Jesteście w kontakcie?

- Nigdy nie zamykam za sobą drzwi. Ruch był jednym z etapów w rozwoju tego gracza, a teraz zaczął się kolejny. Przyglądam mu się z ciekawością. Na początku rozmawialiśmy często, ale teraz też pozostajemy w kontakcie. Patryk czy Filip to już stare chłopy, ale zdarza się, że porozmawiam też z ich najbliższymi. Każde dobre słowo i podpowiedź od osób, którym na nich zależy, może im tylko pomóc.

Najlepszy transfer lata to:
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.