Lewy obrońca Wisły już na początku meczu z Cracovią zderzył się z rywalem i upadł na ziemię. - Dostałem w duży palec. Próbowałem grać. Myślałem, że ból przejdzie - opowiada Sadlok.
Były piłkarz Ruchu Chorzów wrócił do gry, ale widać było, że każdy krok sprawia mu ból. Włączał się do akcji ofensywnych, ale kuśtykał i nie dobiegał do podań.
- Próbowałem z tym grać jak najdłużej. W przerwie działaliśmy, ale ból nie przeszedł nawet na chwilę, mimo zastrzyków - mówi obrońca.
Sadlok wyszedł na drugą połowę, ale zszedł po kilkunastu minutach. Zastąpił go Łukasz Burliga.
Jeszcze zanim obrońca zderzył się z rywalem, dobrze dośrodkował z rzutu rożnego, piłkę zgrał Richard Guzmics i ta po zamieszaniu padła pod nogi Krzysztofa Mączyńskiego, który zdobył pierwszą bramkę.
- Lepiej nie mogło się ułożyć. Ćwiczyliśmy stałe fragmenty w tygodniu. Dobrze, że w końcu wyszło, bo nie pamiętam, kiedy ostatni raz nam się to udało - opowiada Sadlok.
- Poza tym normalnie przygotowaliśmy się jak do każdego meczu, choć ten miał być inny i chyba był. Derby trzeba wygrać, po prostu - dodaje.
Dlatego Sadlok po spotkaniu był raczej markotny. - Jedyny plus był taki, że graliśmy lepiej. Szybciej wymienialiśmy podania, było więcej agresji. Przynajmniej oddawaliśmy jakieś strzały. Oby szło to dalej do przodu, bo wciąż to za mało - twierdzi.
- Dużo było niedokładności, błędów, ale to zdarza się w każdym meczu. Przed nami ciężkie mecze, w których trzeba punktować. Przebudowana jest cała pomoc, ciężko żeby to hulało od razu i trzeba trochę czasu, żeby to się zazębiło. Za tydzień gramy z mistrzem Polski, który jest przyzwyczajony do ważnych spotkań. Ale jesteśmy gospodarzami i gramy o zwycięstwo.