Jesteś kibicem z Górnego Śląska? Dołącz do nas na Fejsie! >>
6 lipca 1976 roku losowanie w hotelu "Atlantis" w Zurychu wskazało, że rywalem tyskiego debiutanta w pierwszej rundzie Pucharu UEFA będzie niemiecki 1.FC Koeln.
To był z pewnością jeden z silniejszych wówczas klubów w Europie. Miał w składzie wielkie gwiazdy:
Harald Schumacher. Wielkie dni słynnego "Toniego" miały dopiero nadejść, ale w 1976 roku już był jednym z najzdolniejszych bramkarzy Bundesligi. W 1979 roku zadebiutował w reprezentacji RFN, rok później został z nią mistrzem Europy, a później dwukrotnie wicemistrzem świata.
Wolfgang Weber. Dla niemieckich kibiców piłkarz legenda. To jego gol w słynnym finale MŚ w 1966 roku doprowadził w ostatnich sekundach gry do dogrywki z Anglią.
Heinz Flohe. Mistrz świata z 1974 roku i wicemistrz Europy z 1976 roku. Lewonożny piłkarz, który dopiero pod koniec kariery porzucił 1.FC Koeln dla TSV 1860 Monachium. W Bundeslidze 343 mecze/81 bramek. W reprezentacji 39 gier/8 goli.
Wolfgang Overath. Kolejna legenda klubu i niemieckiej piłki. W latach 70. opinię publiczną Niemiec zaprzątał problem, kto ma rządzić w drugiej linii reprezentacji: Guenther Netzer czy właśnie Overath? Na ME w 1972 roku trener Helmut Schoen postawił na Netzera i Niemcy zdobyli złoto. Na MŚ'74 dyrygentem zespołu mianował Overatha i Niemcy znowu byli najlepsi! W kolekcji ma też srebro MŚ'66 i brąz MŚ'70.
Dieter Mueller. Rewelacja mistrzostw Europy w 1976 roku, gdzie zaczynał jako rezerwowy, ale w dwóch meczach strzelił cztery gole i został królem strzelców turnieju.
Hennes Loehr. Z reprezentacją Niemiec grał na MŚ w 1970 roku (trzecie miejsce), m.in. w słynnych dreszczowcach z Anglią i Włochami.
Trenerem 1.FC Koeln był Hannes Weisweiler. Także znakomitość. W klubie z Kolonii pracował już dużo, dużo wcześniej - w sezonach 1948-52 i 55-58. Po raz kolejny wrócił do klubu po obfitującym w sukcesy okresie pracy w Borussii Moenchengladbach i rocznym epizodzie w Barcelonie, gdzie jednak popadł w konflikt z najlepszym piłkarzem drużyny Johanem Cruyffem.
Niemcy na wynik losowania zareagowali kurtuazyjnie. Menedżer 1.FC Koeln Karl-Heinz Thielen powiedział: - Los nie okazał się łaskawy. Wprawdzie Tychy nie są drużyną znaną na międzynarodowej arenie, ale wicemistrz Polski musi reprezentować wysoką klasę. Musimy bardzo starannie przygotować się do tych pojedynków.
W lipcu ekipa GKS-u wybrała się na wakacyjne tournee po USA i Kanadzie. As zespołu Roman Ogaza w tym czasie przebywał na igrzyskach olimpijskich, gdzie Polska zdobyła srebrny medal, ulegając w finale NRD 1:3.
Wyprawa GKS-u na debiutancki mecz w europejskich pucharach rozpoczęła się 13 września. W poniedziałek rano 22-osobowa ekipa wsiadła w Katowicach do ekspresu "Górnik" i pojechała do Warszawy. Stamtąd samolotem udała się do Kolonii. Trener tyszan Aleksander Mandziara już od kilku dni przebywał w Niemczech, żeby na miejscu obejrzeć drużynę 1.FC Koeln w ligowym meczu z Eintrachtem Brunszwik.
Mecz w Kolonii odbył się się 15 września o godz. 20.30. Nieznany szerzej polski klub przyciągnął na trybuny około 18 tysięcy kibiców. Niewiele. Kilka dni wcześniej ligowe spotkanie kolończyków z Eintrachtem obejrzał komplet około 62 tys. widzów.
Tyszanie wystąpili w nowych strojach otrzymanych na miejscu od przedstawicieli firmy "Puma". Na koszulkach widniał wielki napis "GKS", nikt w polskiej lidze nie mógł się pochwalić równie efektownymi kostiumami. Każdy z piłkarzy, oprócz kompletu strojów, dostał jeszcze dres, buty i firmową torbę.
Kapitan zespołu Marian Piechaczek wspomina: - Graliśmy w nowych butach, przez to część z nas poobcierała sobie stopy. Ja nie, bo miałem na to sposób. Ubierałem buty i wchodziłem do ciepłej wody.
Kompromitacji w Kolonii, czego obawiali się pesymiści, nie było. Gospodarze wygrali 2:0 po golach Flohego z rzutu karnego i Rogera van Goola, który trafił do siatki pod sam koniec gry. Tyszanie mogli mówić o pechu także dlatego, że strzał Romana Ogazy trafił w poprzeczkę bramki Koeln.
Niemieckie gazety "Kicker" i "Koelner Stadt Anzeiger" chwaliły GKS za bojowość, ambicję, doskonałą grę obrony i bramkarza Eugeniusza Cebrata, groźne kontry i skuteczną taktykę.
Część dziennikarzy podważała decyzje duńskiego sędziego Torbena Manssona, który podyktował dla gospodarzy dwa rzuty karne w ciągu trzech minut. Jednego karnego Flohe wykorzystał, drugiego nie. Piechaczek jeszcze dziś się zarzeka: - Tylko raz faulowałem Muellera i to poza polem karnym. On sprytnie wtoczył się w "szesnastkę" i w ten sposób wymusił na arbitrze rzut karny.
A tyski szkoleniowiec podkreślał: - Nasza gra wcale nie była "obroną Częstochowy". Zagraliśmy bardzo dobrze w defensywie, dużo lepiej niż w meczach ligowych.
Bo w polskiej lidze GKS-owi wyraźnie nie szło. Niedawna rewelacja ligi teraz była najczęściej chłopcem do bicia. Piłkarze narzekali, że to przez amerykańską wyprawę, podczas której grali ze słabymi drużynami i nie mieli warunków do normalnych treningów. Więcej czasu spędzali na zwiedzaniu Ameryki i spotkaniach z polonusami.
GKS Tychy przystąpił do rewanżu po serii czterech ligowych porażek. Trener Mandziara skoszarował zawodników na krótkim zgrupowaniu na obiektach Stadionu Śląskiego. Mieli zapomnieć o niepowodzeniach i myśleć tylko o meczu z 1.FC Koeln. Rywalizacja z Niemcami to była przecież sprawa honorowa. Narodowa nawet!
Rewanż został rozegrany 29 września na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Dlaczego tam, a nie na swoim stadionie? Przecież zaraz po losowaniu pucharów, w GKS-ie wszyscy byli pewni, że mecz z kolończykami odbędzie się w Tychach. Na obiekcie przystąpiono nawet do prac remontowych, aby boisko spełniało międzynarodowe standardy.
W tej sprawie jest kilka wersji. Cóż, działaczom GKS-u być może zagrzały się głowy. Doszli do wniosku, że mogą liczyć nawet na 50-tysięczną frekwencję i tyski stadion będzie za mały. Zdecydowali o przeniesieniu meczu do Chorzowa.
"Trybuna Ludu" ujawniała z kolei, że "działacze GKS podjęli taką decyzję, kiedy dowiedzieli się, iż jeden z potężnych zagranicznych klubów zapłacić musiał wysoką karę pieniężną za niezapewnienie obsługującym mecz dziennikarzom wystarczającej liczby połączeń dalekopisowych". A na tyskim stadionie mogło dojść do podobnej sytuacji.
Kolejna wersja mówi o finansowej propozycji Niemców, którzy ze względu na transmisję telewizyjną woleli zagrać później i przy sztucznym oświetleniu, a tego tyski stadion nie posiadał. Mecz miał się rozpocząć o godz. 16, bo Niemcy o godz. 21 mieli zarezerwowany czarterowy samolot z Krakowa. A przecież teoretycznie trzeba było zakładać możliwość dogrywki.
- Stadion Śląski ma doświadczenie w organizacji takich meczów - wyjaśnił klub oficjalny powód zmiany, która do dziś budzi kontrowersje wśród tyskich kibiców.
Na trybunach Śląskiego zamiast oczekiwanych 50 tys. pojawiło się najwyżej 20 tysięcy widzów. Na gigantycznym obiekcie oznaczało to wiele pustych sektorów.
Bramkarz Cebrat stawia sprawę jasno: - Trzeba było grać w Tychach, tym bardziej że nasz stadion został przebudowany. Ale działaczom marzył się drugi Górnik Zabrze i wykombinowali sobie, że oni też zapełnią Stadion Śląski. 20 tysięcy - niby nieźle, ale stadion był pusty i jednakowy dla nas i dla rywali. Oba zespoły go nie znały. Nie było to naszym atutem.
Piechaczek dodaje: - Na Śląskim zabrakło atmosfery. Czuliśmy się tam jak zahukane myszki.
Drużyna w rewanżu wykrzesała z siebie chyba maksimum tego, co mogła. Tyszanie po golu Ogazy przez prawie godzinę prowadzili i byli blisko odrobienia strat z pierwszego meczu. Atakowali, stwarzali niezłe sytuacje strzeleckie. Niemcy grali ostrożnie i ograniczali się do obrony.
Trener Mandziara zaryzykował i w 69. minucie wpuścił na boisko dwóch ofensywnych zawodników: Czesława Czarnynogę i Kazimierza Szachnitowskiego. Na kwadrans przed końcem spotkania błąd popełnił jednak świetnie dotąd broniący Cebrat. Minął się z piłką po dośrodkowaniu z rogu i pozostawiony na chwilę bez opieki król strzelców mistrzostw Europy D. Mueller zdobył wyrównującego gola.
- Cóż, to była moja wina. Źle wyszedłem do centry i Mueller to bezwzględnie wykorzystał - przyznaje Cebrat.
GKS do awansu potrzebował teraz jeszcze trzech goli. To już było ponad jego siły. Rutynowani kolończycy mieli teraz mecz pod kontrolą i nie dali sobie zrobić krzywdy. Wynik 1:1 utrzymał się do końca, tyszanie odpadli.
Co po meczu mówili trenerzy?
Weisweiler: - Moja drużyna miała przede wszystkim utrzymać przewagę z własnego boiska. Niestety, szybko stracona bramka postawiła pod znakiem zapytania realizację naszych zamierzeń. Tychy w pierwszej połowie miały zdecydowaną przewagę, potem do głosu doszła moja drużyna.
Mandziara: - Remis uważam za sprawiedliwy, choć mogło być lepiej. Nie udało nam się zrealizować wszystkich założeń taktycznych. Piłkarze Koeln są lepiej wyszkoleni technicznie, dlatego w końcu opanowali grę.
Kolończycy tego dnia byli zapewne do pokonania. Czy jednak tyszanie zmusili ich do pokazania wszystkich swoich możliwości? Czy Niemcy nie byli zdolni w każdej chwili podkręcić tempo gry i strzelić tyle goli, ile potrzeba? Zdania wśród piłkarzy GKS-u do dziś są podzielone.
Pomocnik Lechosław Olsza: - Cóż, widać było różnicę w klasie zespołów. Gdyby była taka potrzeba, to by nam jeszcze jednego gola pewnie strzelili. Ja grałem blisko słynnego Overatha. Niby miał tylko jedną nogę do gry - lewą, ale co on nią potrafił robić! Zwód w prawo, w lewo, podanie, pyk, pyk. Mistrz po prostu.
Pomocnik Jerzy Kubica: - To była niesamowicie silna drużyna i nie wygralibyśmy z nią na żadnym boisku. Byliśmy dla nich trochę egzotycznym rywalem. Ale, jak to Niemcy, podeszli do sprawy z pełną powagą. Zagrali oba mecze w najsilniejszym składzie.
Piechaczek: - Odpadliśmy z honorem. To był błąd, że nie zagraliśmy w Tychach. Wynik mógł być wtedy różny.
Eugeniusz Cebrat: - Po pierwszym meczu uwierzyliśmy w siebie, nabraliśmy pewności siebie. W drugim meczu graliśmy z nimi jak równy z równym. Trzeba było zagrać w Tychach!
Napastnik Kazimierz Szachnitowski: - Na naszym stadionie, przy dopingu kibiców, mogliśmy sprawić sensację
1.FC Koeln w kolejnej rundzie wyeliminował szwajcarski Grasshopper Zurych, ale w 1/8 finału odpadł z angielskim Queens Park Rangers.
GKS Tychy odpadł z honorem, choć po latach doskonale widać, że cena heroicznych bojów z 1.FC Koeln okazała się bardzo wysoka. W sezonie 1976/77 GKS spadł bowiem z ekstraklasy i wciąż nie może się doczekać na powrót.
Bramki: 1:0 Flohe (42., karny), 2:0 van Gool (88.).
Sędziował: Torben Mansson (Dania). Widzów: 18.000
1.FC Koeln: Schumacher - Konopka, Glowacz, Weber, Zimmermann - Simmet, Overath, Flohe - van Gool, D. Mueller (76. Koessling), Loehr
GKS: Cebrat - Gdawiec, Potrawa, Piechaczek, Ludyga - Bielenin, Janikowski, Olsza, Kubica - Ogaza, Szachnitowski (46. Trójca)
Bramki: 1:0 Ogaza (18.), 1:1 D. Mueller (74.).
Sędziował: Frans Derks (Holandia). Widzów: 20.000
GKS: Cebrat - Trójca, Potrawa, Piechaczek, Ludyga - Janikowski, Bielenin, Olsza (69. Czarnynoga), Kubica - Rasek (69. Szachnitowski), Ogaza
1.FC Koeln: Schumacher - Konopka (75. Glowacz), Weber, Strack (46. Koessling), Zimmermann - Simmet, Overath, Flohe, Gerber - van Gool, D. Mueller