GKS Tychy. Prezes Grzegorz Bednarski: Nie chcemy mieć najpiękniejszego stadionu w II lidze [WYWIAD]

Nowy szef GKS-u Tychy Grzegorz Bednarski na pożegnanie ze starą firmą otrzymał koszulkę z napisem "Na kłopoty Bednarski". Czy menedżer, niczym serialowy detektyw, zaradzi problemom GKS-u?

Facebook?  | A może Twitter? 

Nowy szef GKS-u Tychy na pożegnanie ze starą firmą otrzymał koszulkę z napisem "Na kłopoty Bednarski". Czy menedżer, niczym serialowy detektyw, zaradzi problemom GKS-u? Najważniejsze zadania to znalezienie nowych źródeł utrzymania klubu, powrót piłkarzy do pierwszej ligi i zapełnienie trybun stadionu. Bednarski od ponad miesiąca zarządza Tyskim Sportem, ale od wywiadów dotąd stronił. Także dlatego w portalu śląsk.sport.pl ukazał się artykuł "Prezes niemowa. Czy pan naprawdę nie ma nic do powiedzenia?". Prezes nie tylko się nie obraził, ale jeszcze zaprosił na rozmowę.

Wojciech Todur: Trudno natknąć się w mediach na jakąkolwiek pana wypowiedź.

Grzegorz Bednarski: Ja tu przyszedłem do pracy. Już tak jestem nauczony. Pierwsze tygodnie były dla mnie bardzo trudne. 1 czerwca pojawiłem się w spółce, a już 6 czerwca miałem wpisany w CV spadek piłkarzy do drugiej ligi. Dla ambitnego człowieka - a za takiego się uważam - to była sytuacja trudna do zaakceptowania. Zapewniam jednak, że jestem komunikatywną osobą.

W artykule określiłem pana "prezesem niemową", gdyż uważam, że spadek to taka chwila, gdy prezes powinien stanąć przed kibicami i powiedzieć: "Jest źle, ale mamy plan". Dodać otuchy.

- Pana artykuł w żaden sposób mnie nie dotknął. Więcej, utwierdził mnie w przekonaniu, że robię dobrze. Lepiej mówić o wynikach pracy niż o tym, co ma się wydarzyć.

Ale tak naprawdę nie rozmawia pan ze mną, ale z kibicami. To właśnie oni czekali na te słowa.

- Sam jestem kibicem, więc wiem, że to środowisko, które ma spore oczekiwania i trudno jest je wszystkie spełnić. Kibice chcą sukcesów za wszelką cenę, a na to recepty nie ma. GKS to jednak taki klub, który na ten sukces jest skazany. Decydują o tym ludzie, którzy nie tylko poświęcają GKS-owi swój czas, ale i serce. Taką osobą jest z pewnością prezydent miasta Andrzej Dziuba. Fundamentem naszych przyszłych wygranych jest też z pewnością nowy stadion. Słyszę teraz złośliwe komentarze, że mamy dziś najlepszy na świecie stadion w drugiej lidze. Może i tak jest, ale z czasem to się na pewno zmieni. Będziemy mieć najlepszy stadion w pierwszej lidze, a potem jeden z najlepszych w ekstraklasie.

Nowy trener Kamil Kiereś daje gwarancje, że tak się stanie?

- Tego nie da się zagwarantować. Na to trzeba zapracować. Postawiliśmy na trenera Kieresia z trzech powodów. Po pierwsze - potrafi pracować z młodzieżą, a to dla nas bardzo istotna kwestia. Po drugie - to trener, który wie, jak się robi awanse. Po trzecie - potrafi pracować w trudnych realiach. A nas jednak czeka trudny czas, bo Tyski Sport musi przejść restrukturyzację.

Jak to się stało, że podjął się pan tego zadania?

- Zostałem wprowadzony w realia spółki przez prezydenta Dziubę oraz Andrzeja Skowrońskiego, szefa jej rady nadzorczej. Przyszedłem do firmy, która funkcjonowała dobrze, jej pracownicy dobrze wiedzieli, co mają robić. Ale też i firmy, która potrzebowała lidera, który pokaże kierunek działań, a pewne rzeczy uporządkuje. To nie była łatwa decyzja, ale po pięciu latach w korporacji [w firmie Tauron - przyp. red.] uznałem, że przyszedł czas na zmiany. To spore wyzwanie, ale strachu we mnie nie było. Tym bardziej że wróciłem przecież do rodzinnego miasta i klubu, któremu zawsze kibicowałem. Można powiedzieć, że w pewnym sensie spełniło się moje marzenie. Tyle że marzenia związane z GKS-em sięgają jednak znacznie dalej. Chcemy kolejnych awansów w piłce nożnej, ale też obronić złoto w hokeju i mieć silną koszykówkę.

Co to znaczy silna koszykówka? Chcecie ekstraklasy?

- Żeby mieć takie aspiracje, musi zostać spełnionych kilka warunków. Po pierwsze, sekcja potrzebuje sponsora tylko dla koszykarzy. To jest problem, ale większym jest brak odpowiedniej hali. Nasz obecny obiekt musiałby zostać przebudowany, żeby sprostać wymogom Tauron Basket Ligi.

Mówi pan o kolejnych zadaniach Tyskiego Sportu, a mam wrażenie, że gdy miasto powoływało do życia spółkę, to plan zakładał, że po powstaniu nowego stadionu ona przestanie istnieć. Skończy się też możliwość odzyskiwania pieniędzy z podatku VAT i inwestowania ich w poszczególne sekcje. A środków trzeba będzie również szukać na utrzymanie stadionu, a to wydatek przynajmniej trzech milionów złotych rocznie.

- Rzeczywiście, pierwszym i najważniejszym zadaniem, jakie postawiono przed Tyskim Sportem, było zbudowanie nowego stadionu. To się właśnie stało, ale w tym czasie projekt się zmieniał. Tyski Sport zaczął przecież zarządzać sekcjami, które rywalizują w ligach piłki nożnej, hokejowej, koszykarskiej. Pojawiły się nowe cele. Staliśmy się spółką, która zarządza sportem w gminie. Cały czas mamy więc mandat, żeby nadal działać. Pyta pan o pieniądze... Zdajemy sobie sprawę, że wkrótce rozliczymy cały podatek VAT z budowy stadionu. Mamy jednak pomysły, żeby temu zaradzić. Na pewno musimy zintensyfikować nasze działania dotyczące poszukiwań nowych sponsorów.

Tyski Sport zarządza też drużyną hokeistów, mistrzem kraju i zdobywcą Pucharu Polski. Czy ten sukces przełożył się na zainteresowanie sponsorów?

- Te trofea, ale i udział w Pucharze Kontynentalnym, pozwoliły nam usiąść do rozmów ze sponsorami dotyczącymi renegocjacji umów. Hokej to nasza marka, ale dobry wynik to za mało. Musi być też dobry klimat, który przyciągnie sponsorów. Tworzą go również kibice. Jeżeli na trybunach naszych obiektów będzie pełno widzów, to sponsorzy też chętniej będą sięgać do kieszeni.

Po spadku GKS-u do drugiej ligi może być i tak, że trybuny nowoczesnego stadionu będą świeciły pustkami. Nie martwi to pana?

- O stuprocentową frekwencję na pewno będzie trudno...

Stuprocentową? Szczytem marzeń będą trzy tysiące widzów na meczu.

- Niemniej będziemy robić wszystko, żeby zachęcić kibiców do oglądania meczów GKS-u. Pomoże nam w tym nowa polityka biletowa. Bilety skalkulujemy w bardzo przystępnej cenie. Dla nas najważniejsze będą jak najliczniej wypełnione trybuny. Liczę, że w zapełnieniu obiektu pomogą nam również zwycięstwa, czyli walka o awans. Pierwsze mecze sezonu na pewno zagramy przy sztucznym świetle. To ma być dla kibiców dodatkową atrakcją. Nie chcę pompować tego balonu, że awans, awans, awans...

Albo śmierć.

- No właśnie. Przed nami po prostu długa droga, a my jesteśmy na jej początku. Podejmujemy kolejne decyzje personalne. Bez wzmocnień składu nie możemy myśleć o realizacji celu, jakim jest awans. Nasz plan nie koncentruje się jednak tylko na najbliższym sezonie. Po roku chcemy awansować, a w kolejnych dwóch, trzech latach stworzyć zespół, który wejdzie do ekstraklasy.

A w 2021 roku, na 50-lecie klubu, powalczyć o medal... Taki plan kreślił Łukasz Jachym, prezes GKS-u jeszcze w czasach czwartej ligi.

- Znam Łukasza, chodziliśmy razem do liceum. Ostatnio do mnie zadzwonił. Zresztą jak wiele osób. A co najważniejsze, one nie dzwoniły po to, żeby coś załatwić, ale żeby powiedzieć dobre słowo. Zapewnić, że dobrze mi życzą i mogę na nie liczyć. To bardzo miłe. Przez pracę w Katowicach, w korporacji, trochę odsunąłem się od Tychów. Teraz wracam do miejsca, w którym czuję się najlepiej i mogę realizować wielki projekt.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.