Dlaczego GKP Targówek stanął nad przepaścią?

W klubie mówią, że miejscy urzędnicy chcą ich zniszczyć, by sprzedać atrakcyjne tereny deweloperom. Miasto z kolei wytyka działaczom z Targówka naruszenie ustawy i nieregulowany, a rosnący dług. - Ten sezon jeszcze jakoś dogramy, ale co dalej? Nie wiadomo - zastanawia się prezes klubu Zbigniew Bucoń.

15 sierpnia 2012 roku był doniosłym dniem dla Gminnego Klubu Piłkarskiego Targówek - zespół rozgrywał swój pierwszy, historyczny mecz w trzeciej lidze. Na kameralnym stadionie przy ulicy Kołowej podjął Sokoła Aleksandrów Łódzki. "Jeszcze nigdy piłkarze z Targówka nie dotarli tak wysoko. Być może nie jest to Liga Mistrzów, ale i tak w najbliższych miesiącach mamy szansę zobaczyć na Targówku parę świetnych meczów" - cieszyła się dzień przed meczem lokalna prasa.

Debiut wypadł blado, bo ekipa z prawobrzeżnej Warszawy przegrała 0:2. Ale kilka miesięcy później, pod koniec debiutanckiego sezonu, wszyscy w klubie się cieszyli - Targówek zajął w trzeciej lidze bardzo wysokie, piąte miejsce, co było najlepszym wynikiem klubu w jego 50-letniej historii. GKP przeskoczył w lokalnej hierarchii innych warszawskich trzecioligowców, Hutnika i Ursus, w nieoficjalnym pojedynku o miano trzeciej siły w stolicy po grających wówczas w ekstraklasie Legii i Polonii.

Dzisiaj jest gorzej i nie chodzi o to, że po rundzie jesiennej obecnego sezonu Targówek zajmuje 13. miejsce w łódzko-mazowieckiej grupie trzeciej ligi. Klubowi grozi bankructwo. GKP poznaje scenariusz znany wielu stołecznym klubom, np. Gwardii, Okęciu czy Delcie - miasto ucina dotacje na drużynę seniorską, finansowo wspiera tylko juniorów, a dorosły zespół, wobec pustek w klubowej kasie, w każdej chwili może wycofać się z rozgrywek.

Ale na Targówku sprawa jest poważniejsza - do braku pieniędzy dochodzi jeszcze konflikt z graczem o wiele mocniejszym niż trzecioligowi rywale z boiska. Z władzami miasta.

Urzędnicy chcą ich zniszczyć?

- Miasto nigdy nas nie rozpieszczało - mówi prezes klubu Zbigniew Bucoń. - Od kiedy pamiętam dostawaliśmy mniej pieniędzy niż inni. Gdy kluby z innych dzielnic otrzymywały 300 tys. zł, to my - 100 tys. W zeszłym roku otrzymaliśmy tylko jedną dotację - w wysokości 34 tys. złotych, kiedy inne ekipy miały po 150 tys. Dobrze, że w ogóle te pieniądze dostaliśmy, ale są to tak niewielkie sumy, że nie wiadomo, co właściwie z nimi zrobić - musimy przecież utrzymać obiekty, pracowników, trenerów... Bez pieniędzy miejskich, takie kluby jak nasz, nie mają racji bytu - dodaje.

Klub popadł w długi, a na domiar złego, w czerwcu 2012 roku, nie otrzymał w ramach konkursu na rewitalizację obiektów sportowych upragnionych 300 tys. zł. Sumy, która utrzymałyby przy życiu i sekcje młodzieżowe, i zespół seniorski. Powody, dla których miasto nie wsparło klubu, są osobliwe. GKP odpadł z pierwszego konkursu, bo w jednej z rubryk, gdzie trzeba było "niepotrzebne skreślić", niczego nie skreślono. Przy drugim podejściu okazało się, że jedna z kontroli wykazała, że od 2004 roku w klubie nie było walnego zebrania, które - zgodnie z jego statutem - musi być zwoływane co dwa lata.

Klub, zamiast rozwijać się sportowo, musiał uporać się z dziesiątkami kontroli. Prezes klubu przyznał w jednym z wywiadów, że z miejskimi urzędnikami spędzał wówczas więcej czasu niż z własną żoną. - Śmiech przez łzy - przyznaje po czasie. - Rzeczywiście, tyle kontroli, ile myśmy przyjęli w ostatnim czasie, to nie zliczę. Odwiedzali nas urzędnicy chyba wszystkich szczebli, nawet Izba Skarbowa - dodaje.

Wówczas, wobec słabej kondycji finansowej, zapadła jedna z najbardziej tragicznych w dziejach klubu decyzji - rozwiązane zostały wszystkie sekcje juniorskie. Na nic zdały się błagalne listy rodziców, których dzieci ćwiczyły na Kołowej, na nic petycje i pisma rozsyłane do władz i mediów. 1 lipca 2012 roku klub zawiesił działalność wszystkich grup młodzieżowych. - Musieliśmy wycofać z rozgrywek cztery zespoły z roczników 1994, 1995, 1996 i 1997. Ponad setka dzieci, zamiast uczyć się piłki, poszła na ulice - nie owija w bawełnę Bucoń.

I denerwuje się: - A kontrole urzędników nic nie wykazały! Oczywiście poza tym, że malwersacji finansowych, czy innych "przewałów" nigdy tu nie było. Próbują nas zniszczyć, by zagarnąć teren - tu wszyscy o tym wiedzą.

Tę odważną opinię podzielają niektórzy członkowie rady dzielnicy, w tym przewodniczący rady Targówka Zbigniew Poczesny, który w jednym z wywiadów dla "Echa Dnia" powiedział: - Jestem pewien, że te kłody, które rzuca nam podłogi Biuro Sportu, te wszystkie kontrole, kary finansowe, doszukiwanie się jakiegokolwiek błędu, służą zlikwidowaniu drużyny. Miejsce, w którym gramy jest bardzo atrakcyjne dla deweloperów. Czuję, że jest dla kogoś przygotowywane. Jeżeli klub nie będzie dostawał dotacji, upadnie. A jeżeli go nie będzie, to zostanie wolny teren miejski i nie będzie przeszkód, by sprzedać go pod deweloperkę - dodaje.

Teoria odważna. Czy prawdziwa?

Brak ksiąg, naruszenie ustawy, dług...

Okazuje się, że klub wcale nie jest bez winy. - Klub wydatkował część dotacji udzielonej z budżetu miasta niezgodnie z przeznaczeniem - tłumaczy rzecznik miasta Bartosz Milczarczyk. - Przykładowo prace remontowo-budowlane, które miały być sfinansowane ze środków dotacyjnych, nie zostały wykonane - mówi.

I wylicza inne grzechy działaczy: - Klub nie posiadał także polityki rachunkowości, nie prowadził ksiąg rachunkowych oraz nie przeprowadzał inwentaryzacji. A to istotne naruszenie ustawy. Wystosowaliśmy już doniesienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa. Przy okazji omawiania sytuacji klubu należy także wspomnieć o długu wobec m.st. Warszawy, związanym z bezumownym korzystaniem z terenu - chodzi o sumę 189 tys. zł - mówi Milczarczyk.

W relacjach władz warszawskiego sportu i GKP widać jednak postęp. Klubowy dług został rozłożony na raty, przygotowywane jest także porozumienie, które pozwoli podpisać umowę na dziesięcioletnią dzierżawę stadionu. Pierwsza drużyna - mimo że biedniejsza i bez zawodników z najwyższymi kontraktami - nie będzie już musiała drżeć, że z dnia na dzień straci boisko do gry. Do gry wkroczą najlepsi młodzi zawodnicy - w większości wychowani właśnie na Targówku. Na transfery klubu nie stać. Drużynę czeka więc walka o utrzymanie.

Słowem - możliwe, że w końcu, obok urzędniczych sporów i walki w dyrektorskich gabinetach, na Targówku znajdzie się także miejsce na sport. Tym bardziej, że krok po kroku reaktywowane są grupy młodzieżowe. W klubie znów ćwiczy bądź zacznie ćwiczyć ponad 150 małych zawodników.

W internecie można znaleźć krótki filmik, na którym widać, jak dziesięciolatkowie ćwiczący w klubie z Targówka bawią się na zimowym obozie sportowym. Śpiewają, wręcz krzyczą: "O Targóweczku, nasz ukochany klubie, z tobą na dobre i złe...". - Ich rodzice są stąd, wszyscy czujemy się mocno związani z tą dzielnicą, z lokalną społecznością - uważa prezes klubu. - Przez problemy finansowe legła praca wychowawcza. Jak nie ma kasy, to tylko gasi się pożary, a nie wychowuje. Walczy się o byt. Ale pomału odbudowujemy fundamenty naszego klubu - kończy Bucoń.

Jeśli to się uda, to być może jeden z tych dziesięcioletnich chłopców zrobi karierę choćby na miarę Marcina Smolińskiego, byłego piłkarza Legii i najbardziej znanego wychowanka klubu z Targówka?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.