Zastanawiałyście się może co dzieje się z Thierrym Henrym?

Był u nas na Ciachach, w zamierzchłych czasach przed remontem, taki dział pt. "Gdzie ci mężczyźni", i choć działu tego już nie ma, to przecież Thierry'ego też już jakby trochę nie ma (przynajmniej nie w centrum piłkarskiego świata czyli w Europie) pytanie pozostaje jednak bardzo adekwatne. Śpieszymy więc z dobrą nowiną: Henry żyje, ukrywa się gra za Wielką Wodą w zespole z Jaime Alguersuarim New York Red Bulls i nawet strzela dla niego gole. I tylko - musimy Was ostrzec - wygląda jak człowiek z lasu.

Od kilkunastu miesięcy krążyło nam, w kontekście niegdyś najdłuższych i najpiękniejszych nóg Arsenalu Londyn, później najsłodszej łysiny FC Barcelony, i jednego z pierwszych amatorów wdzięków Bojana , pytanie, które w formie wokalno-muzycznej mogłaby zadać za nas Edyta Bartosiewicz:

...ewentualnie Czerwone Gitary:

...gdyby nie to, że najpierw musiałybyśmy rozstrzygnąć kwestię co stało się z Edytą Bartosiewicz. Albo Czerwonymi Gitarami. Wracając jednak do Thierry'ego, który miał jednak na naszych łamach spore grono wielbicielek, to po jego przenosinach za ocean słuch jakby po nim zaginął. Albo chociaż mocno przytępił się. Jeszcze jakoś pod koniec sierpnia widziano go na kortach Flushing Meadows...

AFP/GETTY IMAGES/EMMANUEL DUNAND

...a na początku września, dokładnie jedenastego strzelił swojego ostatniego aż do teraz, a w sumie jednego z trzech gola dla NYRB. To mogłoby wyjaśniać nieobecność Henryka w medialnym dyskursie, mogłoby też rzucać nieco światła na to, co stało się na jego twarzy kiedy nie patrzyłyśmy. ALbowiem Henry powrócił, przerwał swoją bramkową posuchę, strzelił gola na 3:0 w 86. minucie spotkania z San Jose Earthquakes, ale przy okazji wyglądał jak... macie jakieś kreatywniejsze określenie niż "człowiek z lasu"?

Gol Henry'ego przyszedł w samą porę, kibice bowiem zaczynali się już niecierpliwić, co więcej dawać wyraz swojej niecierpliwości śpiewając i skandując niezbyt przyjemne rzeczy na temat Francuza. W końcu jednak się udało przełamać złą passę i strzelić po raz pierwszy od pół roku. Dlatego też, z pewną dozą nieśmiałości, dedykujemy ten artykuł niejakiemu Fernandowi T. Jest dla Ciebie nadzieja, tylko prosimy - nie każ czekać nam pół roku. Członkostwo w tej grupie j est zaszczytem, którego chętnie się pozbędziemy.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.