Zaksa nie dała rady...

Szansa była ogromna i niepowtarzalna, więc trochę smutku jest.

To nie tak miało być. Po raz pierwszy od 33 lat polski klub grał w finale europejskiego pucharu, a po sensacyjnym zwycięstwie w meczu wyjazdowym, Zaksa była bardzo blisko historycznego triumfu. Pierwszy set sobotniego spotkania, w którym gospodarze zmietli włoskiego przeciwnika, narobił apetytów na zwycięstwo nawet bez konieczności rozgrywania nieszczęsnego złotego seta.

Ale później było już tylko gorzej. Sisley złapał wiatr w żagle i wygrał wszystkie pozostałe partie regularnej części meczu. Złoty set był już niestety tylko dobiciem Zaksy, całość zakończyła się 11:15, a marzenia o wielkim sukcesie muszą być jeszcze odłożone.

- Na pewno zabrakło nam sporo, żeby pokonać tak świetnie dysponowany tego dnia włoski zespół. Kluczem do ich zwycięstwa było to, że nie potrafiliśmy ich postraszyć zagrywką - oceniał po meczu Paweł Zagumny - W sporcie tak już jest, że nie wszystko, co się założy, da się zrealizować, ale i tak jestem szczęśliwy z powodu tego srebra, bo przecież to marzenie wielu siatkarzy - zakończył optymistycznie.

- Może teraz tego nie widać, ale jak ochłoniemy, to zapewne będziemy się cieszyć. Wiadomo, że przegrany finał przed naszą publicznością boli, ale potrzebujemy czasu, by dostrzec pewne rzeczy. Sądzę jednak, że ogólna ocena naszego występu w tych rozgrywkach może być tylko pozytywna - wtórował mu trener Kędzierzynian, Andrzej Stelmach.

Więc my tez już się nie smućmy. I nacieszmy oczy nie tak przecież często w ostatnim czasie oglądanym widokiem.

(Piotrowi Gackowi tylko uśmiech w Paintcie doróbcie).

Więcej o:
Copyright © Agora SA