Wieczór niegrzecznych chłopców czyli wtorek z Ligą Mistrzów

I chociaż wszyscy wiemy, że tylko jedno Wam w głowach, to przecież wtorek też ma swoje prawa.

Zanim przejdziemy do spazmatycznych okrzyków, internetowych napinek i eskalacji niezdrowych podniet dotyczących dzisiejszego wieczora (czy ktoś w ogóle pamięta jaki jest ten drugi mecz?) zajmijmy się, przynajmniej na chwilę, wczorajszym, który przecież bardzo się starał dostarczyć nam pierwszorzędnych emocji.

Przy czym przez "emocje" niekoniecznie rozumiemy "dużo sytuacji podbramkowych, jeszcze więcej goli, precyzyjne asysty i bezkoszulkowe cieszynki" - bo wtedy musiałybyśmy przyznać się do rozczarowania, wszakże "przepychanki, bójki, zaczepki, półnagi wściekły Gattuso i falujące włosy Niko Krancjara" też podpadają pod definicję słowa "fun".

Na San Siro bowiem atmosfera gęstniała z każdą minutą, i chyba odwrotnie proporcjonalnie do liczby zawodników, w którymkolwiek bądź polu karnym, prawdziwie gorąco zaczęło się robić jednak dopeiro w drugiej połowie. Napierw Flamini zaatakował nogi Verdana Corluki swoimi wyprostowanymi nogami, ciesząc się przy tym jak pajac, co chyba nie wymaga komentarza, zważywszy na to, że nosze z Corluką, przenoszenie Corluki, Corluka na kulach były już do końca leitmotivem tego spotkania, zaś były zawodnik Arsenalu trafia natychmiastowo i nieodwołalnie gdzieś w te okolice. O ile jednak faul Flaminiego był po prostu głupi i brutalne, o tyle narastająca wściekłość graczy Milanu, w tym zwłaszcza Gennaro Gattuso i korespondująca z nią złość Kogutów budziły w nas uczucia co najmniej ambiwalentne, i same przyłapywałyśmy się na tym, że czekamy nie tyle na gola, ale raczej zadajemy sobie pytanie: "kiedy oni się w końcu pobiją". Doczekałyśy się jednego i drugiego: najpierw szalona akcja Aarona Lenona i gol Petera Croucha, a potem narastająca frustracja rossonerich, sięgająca apogeum po nieuznanej (słusznie) bramce Zlatana... i no cóż, powiemy wam w sekrecie, że tego festiwalu nagich, rozwścieczonych klat długo nie zapomnimy, niezależnie od tego, jak bardzo mędrca szkiełko i oko wykazuje nam jego karygodność...

Dobra, to my teraz oficjalnie i stanowczo potępimy zachowanie Gattuso, ale nie możemy przecieżocenzurować Waszych fantazji z półnagim, wściekłym Włochem w roli głównej...

W tym samym czasie na Estadio Mestalla odbywał się Powrót Króla i kilku Giermków. Wracali z dalekiej i zimnej Germanii do słonecznej Hiszpanii, ale tylko po to, by niedawnych kolegów z Primera Division obrócić w proch i pył (czyli zrobić to, co zazwyczaj robią ludzie przybywający z dalekiej i zimnej Germanii). Niestety moduł "proch i pył" trochę się im zaciął, do tego stopnia, że to Valencia (zgodnie zresztą z naszymi przewidywaniami) dość szybko objęła prowadzenie, jednakże Dzielny Rycerz Raul stwierdził, że 12 to za mało i strzelił swoją 13. bramkę Valencii, myśląć zapewne również, że 71 jest lepsze niż 70 i dużo bardziej cool jest byc samodzielnym liderem strzelców w europejskich pucharach, niż dzielić ten zaszczyt z Pippo Inzaghim.

Tak więc na naszych oczach po raz kolejny zahartowała się stal a złote zgłoski pięknej Historii Futbolu zamigotały przed naszymi oczyma. Nawet jeśli wszystko skończyło się remisem, który nikogo nie satysfakcjonuje...

Więcej o:
Copyright © Agora SA