Jenson Button jest chyba trochę idealny

I niestety bardzo zajęty. I zajętość nie oznacza tu - znowuż niestety - dużej ilości zajęć, ale posiadanie ładnej dziewczyny, z którą ta jego idealność jest w tym przypadku dosyć powiązana, co jest bardzo skomplikowane i trochę smutne. Albo bardzo smutne i trochę skomplikowane.

Oj no bo wiecie. Jak ktoś wygląda tak, ma taki akcent, jest byłym mistrzem świata Formuły 1 i co weekend wozi się w bolidzie, to właściwie d ideału ma już jakieś plus 99. Jeśli przy tym mam dziewczynę, która jest modelką, to, no cóż trochę traci. ale jeśli znowuż dziewczyna ta nie jest plastikowa , nie jest dziennikarką sportową , nie nosi dziwnych butów i nie nazywa się Sara Carbonero to może trochę tych punktów odrobić. Jak jednak zareagować na sytuację, gdy ten idealny pan Button idzie ze swoją fajną dziewczyną na zakupy i kupuje jej szpilki od Christiana Louboutina?

Ambiwalencja dramatu egzystencjalnego w jakim się znajdujemy jest porażająca, i właśnie wybieramy pomiędzy opcjami: spopielić się z zazdrości, próbować rekonkwisty, przebrać się z Jessikę i wybrać do Londynu, czy po prostu cieszyć się ich szczęściem - a ponieważ ostatnia opcja jest co prawda banalna, ale za to najłatwiejsza do wykonania, to chyba na niej poprzestaniemy i pogrążymy się jeszcze głębiej w swoim beznadziejnym zakochaniu.

Ale też same nie wiemy co jest bardziej awesome: czy to, że ją zabrał na te zakupy, czy to, że wybierał dla niej buty i długo się zastanawiał, a więc zna się na butach, czy to, że potem zabral ją na kolację w swoim superwypasionym Porsce cośtam cośtam, a może to, że w Anglii jest taka pogoda, że ona może sobie chodzić w futerku, a on w blezerku z szalikiem?

Taak, patrząc za okno tego ostatniego zaczynamy zazdrościć najbardziej.

PS. Za Buttonowy updejt bardzo serdecznie, czule, wylewnie i różowo dziękujemy Małgo !

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.