Fiński skoczek nie był zresztą osamotniony w swoim chuckonorrisowym imidżu, gdyż, jakby to ujął pewien komentator, w sukurs przyszedł mu kolega z drużyny, Matti Hautamaeki. Jak zwał, tak zwał, ale nie wyglądało to dobrze. I nie wiele lepiej wyszło, bo wspomniana dwójka jak i cała fińska ekipa nie wiele zdziałała zarówno w sobotnim konkursie drużynowym, jak i wczorajszych zawodach indywidualnych. A wszystko to na oczach własnych zatroskanych fińskich kibiców przybyłych całkiem licznie pod skocznie w Lahti.
Ale mniejsza o brody, przejdźmy do wąsa. Olimpijską passę i formę utrzymuje Adam Małysz, który nadal nie może jednak znaleźć sposobu na niesamowitego Simona Ammanna. Zauważyć trzeba jednak, że tym razem przewaga nie była już tak duża, a nasz skoczek wystąpił bez rewolucyjnych i w równym stopniu rewelacyjnych wiązań, które mu skradziono przed konkursem. Coś nam mówi, że Adam jeszcze Ammanna w tym sezonie dopadnie. ''Orzeł z Wisły'' wie o tym również.
- Drugie miejsce jest bardzo dobrą lokatą. Prosiłem nawet Simona, żeby na drugą serię nie szedł, ale powiedział, że trener mu kazał. Oczywiście mam apetyt na pierwsze miejsce, mam nadzieję, że w końcu wyjdą takie dwa skoki, że pokonam Simona - opowiadał Małysz.
W poszukiwaniu zimowych ciach nie mogłyśmy oczywiście pominąć alpejskich stoków. Tu znalazłyśmy nasze zdecydowanie ulubione zdjęcie weekendu ze zwycięzcą i zdobywcą trzeciego miejsca w zawodach Pucharu Świata w supergigancie rozgrywanych w norweskim Kvitfjell.
AP/ALESSANDRO TROVATI
Zaaferowana próbą wymówienia nazwy owej miejscowości, prawie byśmy zapomniały: nasze zimowe ciacha weekendu to zwycięzca zawodów Kanadyjczyk Erik Guay, pana z prawej zaś, podejrzewamy, że większość z Wad prawidłowo zidentyfikowała jak Aksela Lunda Svindala (trzecie miejsce).
Ale nadal, Kvitfjell, seriously?