Co prawda finały Puchar Polski w siatkówce mężczyzn przebiegały nieco w cieniu austriackich występów naszych szczypiornistów, to dramaturgia obu wydarzeń była co najmniej porównywalna. W Bydgoszczy również nie zabrakło horrorów, dreszczyków napięcia i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Oczywiście największa sensacja wystąpiła już w preludium dramatu a było nią odpadnięcie Skry, które spowodowało, że pod nieobecność Mistrza Polski każda z finałowych drużyn łypała na zaszczytne trofeum nieco śmielszym okiem.
Najpierw Jastrzębski Węgiel głównie za sprawą rewelacyjnego Pawła Abramowa pokonał dość gładko leciutko faworyzowaną ZAKSĘ Kędzierzyn - Koźle, by w ostatecznym pojedynku zmierzyć się z Resovią, która wcześniej wyeliminowała Delectę Bydgoszcz. My, na miejscu Jastrzębiaków dałybyśmy się zastraszyć samemu widokowi zawodników Resovii w tym kalendarzu , ewentualnie pozwoliłybyśmy się związać i trochę... ten, tego... ekhm... podrapać tymi rzeszowskimi szponami, chłopcy z Węgla byli jednak nieczuli (lub uodpornieni) na wdzięki/pogróżki modeli/siatkarzy z Asseco i dzielnie stanęli do walki o pierwsze w swojej historii trofeum.
Bój był zacięty i co chwila wprawiał zgromadzoną w hali Łucznika publiczność w stany spazmatyczne, kateleptyczne, apoplektyczne i kakofoniczne. No i może jeszcze apokaliptyczne. W roli Jeźdźca Apokalipsy wystąpił znowu Paweł Abramow, zasłużenie zdobywając miano najlepszego zawodnika turnieju. Jastrzębski Węgiel - Asseco Resovia Rzeszów 3:2 (25:22, 22:25, 25:23, 22:25, 15:13). Ufff... Cóż to był za mecz.
Zwycięzcom oczywiście gratulujemy, prosimy tylko na przyszłość uwzględnić łaskawie słabą kondycję naszego serca, i tak już mozno nadwyrężonego poczynaniami rozmaitych polskich reprezentacji - i to zarówno tych, spisujących się świetnie, jak i tych, którym idzie nieco gorzej...