Dziewczyny, mamy więc nowy wzór kobiety sukcesu i przykład do naśladowania. Spełniona matka, oddana żona (która, nawiasem mówiąc, w chwilę po wygranej po ustawionej w pobliżu kamerze wspięła się na trybuny, by dołączyć do ukochanego męża i namiętnie go pocałować), a do tego wybitna, ciężko pracująca na wyniki sportsmenka. Zazdrościmy determinacji i hartu ducha, ale w pozytywny sposób, mając przy tym nadzieję, że same wyciągniemy z wczorajszej lekcji jakąś naukę.
Dzisiaj wieczorem natomiast finał panów - w ostatecznej rozgrywce zmierzą się Roger Federer i niespodziewany pogromca Rafaela Nadala, Juan Martin Del Potro, który pokonał naszego ulubionego hiszpańskiego tenisistę w momencie, gdy my ekscytowałyśmy się naszymi ''Złocieńcami'' (tak na marginesie: YES! YES! YES!). W normalnych warunkach zaczęłybyśmy biadolić nad odpadnięciem ciachowego faworyta, ale w taki dzień, jak dziś (i taki tydzień, jak w tym tygodniu; i gdy czujemy się tak mistrzowsko, jak tylko po tych mistrzostwach) odpuszczamy sobie wszelkie marudzenie. Zdolne jesteśmy tylko wszystkim - Kim, córeczce Kim, mężowi Kim, R-Fedowi, Juanowi, kortom, publiczności na kortach - gratulować. A zatem: gratulujemy!
olalla