Jak daleko pada jabłko od jabłoni, czyli o synach znanych tatusiów w sporcie

Łączą ich dwie rzeczy - słynny ojciec i niechęć do bycia z nim porównywanym. Od porównań uciec jednak nie w sposób. Jedni godnie kontynuują rodzinne tradycje, inni w sportowych sukcesach przewyższają ojców, jeszcze inni wiedzą, że w jakiś sposób tatusiowie kładą cień na ich własnych karierach. Znane nazwisko - przekleństwo czy błogosławieństwo, plecy czy  noga podłożona karierze? Różnie. Jak różnie? O tym poniżej.  

1. Nelson Piquet Junior i Senior

Nelsinho po ojcu - trzykrotnym mistrzu świata w Formule - odziedziczył nawet imię. Niestety, na niewiele to się zdało, bo, jak się okazuje, talent może się zagubić gdzieś między genami.  Tymczasem, nie tak to wszystko miało wyglądać. Debiut Piqueta Juniora był wielkim wydarzeniem w Formule, dla nas podwójnym, bo w końcu, jak by nie było, ma on to muśnięte brazylijskim słońcem powabne lico. I chyba niewiele poza tym, bo na palcach jednej ręki policzyć można wyścigi, które nie skończyły się dla kierowcy Renault katastrofą. Dość przypadkowe podium w Grand Prix Niemiec w sezonie 2008 nie wiele rozjaśnia obraz sytuacji. Nieuniknione stało się w ubiegłym tygodniu, kiedy zniecierpliwiony Flavio Briatore już oficjalnie podziękował Brazylijczykowi za współpracę. Nelson, jakby to powiedziały nasze młodsze siostry, strzelił focha i zaczął opowiadać w mediach historie o nierównym traktowaniu i szefie kacie. A ojciec, jeśli wierzyć plotkom, by ratować karierę syna, planuję ponoć przejąć BMW Sauber. Rodzicielska miłość bywa ślepa i bezwarunkowa, bez dwóch zdań.

2. Nico i Keke Rosberg

W tak ekskluzywnych sportach, jakim bez wątpienia jest Formuła 1, nazwisko, nie oszukujmy się, musi pomagać, przynajmniej w samym dostaniu się do tej prestiżowej serii wyścigowej. Do bolidu już jednak sam ojciec nie wsiądzie i nie pojedzie - tu zaczyna się prawdziwa weryfikacja. Przykład powyżej wskazuje, że nie dla wszystkich kończy się ona dobrze. Historia zna jednak odwrotne przypadki. Kiedy Keijo Erik "Keke" Rosberg zdobywał swój pierwszy i jedyny tytuł mistrzowski w sezonie 1982, Nico nie było jeszcze nawet na świecie. Ale gdy tylko się na nim pojawił, niemal od razu pewne było, że pójdzie w ślady ojca. I poszedł - bo mimo, że spektakularnych osiągnięć 24-latek na swoim koncie jeszcze nie ma, a za kierownicą Williamsa wiedzie mu się różnie, to jego talent jest rozpoznawany i ceniony w środowisku formułowym. Z urody natomiast, zdecydowanie wdał się w matkę . Chyba aż trochę za bardzo.

3. Jacques i Gilles Villeneuve

Kończąc wątek formułowy, przywołamy jeszcze jedną, tym razem smutną historię z morałem. Kiedy dobrze zapowiadający się kanadyjski kierowca Gilles Villeneuve zginął tragicznie podczas kwalifikacji na belgijskim torze Zolder w 1982, nikt nie mógł się raczej spodziewać, że jego 11-letni wówczas syn Jacques, zaledwie 4 lata po tragicznym wypadku, będzie błagał matkę, by pozwoliła mu zostać kierowcą wyścigowym. Tak się jednak stało, a Jacques przez sukcesy w kolejnych seriach wyścigowych udowadniał, że był to dobry wybór. Jego historia udowadnia coś jeszcze - Formuła 1 to sport dla prawdziwych, odważnych mężczyzn. Nawet jeśli inni nazwą to głupotą i niepotrzebną brawurą. Sam Jacques tłumaczy: ''To nie tak, że możesz przyzwyczaić się do braku ojca i okoliczności w jakich odszedł. Po prostu uczysz się z tym żyć''.

4. Bruno i Bernando Rezende

- Czasem żartuję, że urodziłem się na boisku. O tym, że będę siatkarzem, zadecydowałem sam, ale czy mogło być inaczej, skoro całe dzieciństwo spędziłem w halach sportowych? - takie retoryczne pytanie stawia syn legendarnego niemalże trenera, również z nieco skromniejszym dorobkiem zawodniczym, Bernardo Rezende. Podobno były czasy, w których siatkarską reprezentację Brazylii trenował ktoś inny. Spytajcie najstarszych górali - my takich nie pamiętamy. Dziś Bruno jest podstawowym rozgrywającym i jedną z gwiazd drużyny dowodzonej przez ojca, którego talentu i umiejętności nikt nie kwestionuje. Nie zawsze tak było. Początki Bruno w kadrze nie należały do łatwiejszych - ciężko było mu skupić się na grze wśród głosów krytyki twierdzących, że koszulkę reprezentacyjna nosi tylko dzięki nazwisku. Presje ciążącą na młodym zawodniku dodatkowo potęgował sam Bernardo. Obaj zgodnie przyznają, że podczas meczu trener jest o wiele bardziej surowy dla syna niż dla pozostałych siatkarzy. Efekt? Obejrzenie pięciu minut dowolnego meczu z udziałem Brazylii powinno rozwiać wszelkie wątpliwości.

5. Jakub i Maciej Jarosz

Podobna historia wydarzyła się  na naszych siatkarskich parkietach. W rodzinie Jaroszów w siatkówkę grał dziadek, ojciec i starszy brat Kuby. Powiedzieć, że był on skazany na tę dyscyplinę sportu, to za mało. Tym bardziej ciekawym jest fakt, że jego przygoda ze sportem zaczęła się w basenie. Karierę pływacką dla syna wymarzyła sobie mama Kuby, zrażona do siatkówki po groźnych urazach Macieja i starszego syna, Marcina. Mimo, że w wodzie najmłodszemu Jaroszowi szło bardzo dobrze (czy któraś z Was wiedziała, że zdobył on brązowy medal MP kadetów pływaniu?) za namowami dziadka postanowił spróbować swoich sił w siatkówce. Dziś, po udanym reprezentacyjnym debiucie w Lidze Światowej i pod nieobecność kontuzjowanego Mariusza Wlazłego w składzie, jest pewnym punktem naszej kadry.

6. Wojciech i Maciej Szczęsny

Obaj bramkarze. Ojca pamiętamy już częściej jako komentatora telewizyjnego, czym zajął się po zakończeniu kariery, co nie zmienia faktu, że jako bramkarz odnosił niemałe sukcesy. Ba, jest jedynym polskim piłkarzem w historii, który zdobył mistrzostwo kraju z czterema różnymi klubami. Syn Wojciech dopiero stawia swoje pierwsze bramkarskie kroki, ale za to gdzie, za to jakie! (Arsenal Londyn, anyone?) Co ciekawe, ojciec nie wróżył mu wielkiej kariery, miał nawet ponoć powiedzieć kiedyś do niego: ''Kariery to ty, synu, nie zrobisz, bo ci palma odbiła''. Z czym Wojciech absolutnie się zgadza, bo jak przyznaje, miał okres w swoim życiu, w którym wydawało mu się, że pozjadał wszystkie rozumy i nie musi liczyć się z niczyim zdaniem. Okres ten, jeśli wierzyć jego słowom, dawno już przeminął, ale młody bramkarz wciąż przyznaje: ''Nie bardzo lubię być porównywanym do ojca, ale wiem, że tego nie uniknę. Mogę mieć tylko nadzieję, iż będzie się kiedyś mówić o tym, że Wojtek osiągnął w życiu znacznie więcej, niż jego ojciec. Uważam, że mam na to wielką szansę''. Też tak uważamy.

7. Ebi i Włodzimierz Smolarek

Spróbujcie w jakimkolwiek materiale prasowym o choć jednym z tych panów, tudzież wyciągu z barowej rozmowy kibiców dotyczącej rodu Smolarek, znaleźć jedno zdanie, w którym nie wystąpią razem wyrazy ''Ebi'' i ''Włodzimierz''. Spróbujcie znaleźć jeden mecz, w którym przy każdej obecności Ebiego w okolicach narożnika boiska nie padnie wypowiedziane z czcią słowo ''Włodzimierz''. Bywają takie mecze i tacy komentatorzy telewizyjni, dla których ojciec i syn stają się jednością. Trudno powiedzieć, w jakim stopniu Ebi dorównał legendzie ojca. Zdarzały mu się mecze fenomenalne i katastrofalne, lepsze i słabsze momenty w karierze. Obecnie przeżywa on niestety raczej ten drugi. Nie pozostaje nam nic innego, jak wierzyć, że gwiazda Ebiego jeszcze kiedyś rozbłyśnie pełnym blaskiem.

8. Edinho i Pele

Wspominałyśmy na początku, że za poczynania latorośli słynni ojcowie muszą się niekiedy wstydzić. Z taką sytuacją mamy do czynienia właśnie w przypadku legendy piłki nożnej i jego syna. I żeby tylko o mocno przeciętną grę w mocno przeciętnych klubach chodziło. Gdyby nie to, że był bramkarzem, mogłybyśmy powiedzieć, że częściej niż do bramki rywala trafiał za kratki - za handel narkotykami oraz za zabicie motocyklisty podczas ulicznych wyścigów(!). Nawet metaforę nam ten nieszczęsny Edinho zepsuł. No cóż, czasami jabłko spadając z jabłoni ląduje najwidoczniej za płotem u sąsiada.

ruby blue

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.