Phelps drugi po raz drugi...

...z rzędu. Czyżby jakiś minikryzys zwykle niezwyciężonego pływaka ze złota?  

Choć relatywnie cieszy fakt, że sport jest jednak nie do końca przewidywalny, a faworyci jednak czasem przegrywają (jak pokazał już dzisiaj wczorajszy przykład Rafaela Nadala ), to jednak Phelpsa nam żal, bo jego potęga, czy to za sprawą fantastycznych barków, czy też nadludzkich osiągnięć, nigdy jakoś nie stała się nam nudną.

Wczoraj na mityngu w amerykańskim Charlotte Michael Phelps przegrał ze swoim rodakiem, Aaaronem Peirsolem, dzisiaj znów poległ w walce z Francuzem, Fredem Bousquetem. Czyżby koniec wielkości króla chlorowanej wody?

Bo koniec bezzarostowego okresu na pewno. W Charlotte Michael paradował z bródką i wąsikiem przypominającymi o najgorszej pekińskiej fazie . Myśl o sypiącym się gęsto wąsie puszczamy jednak szybko w niepamięć, gdy w grę wchodzi wąska talia i boskie biodra człowiek-delfina. 

Miło znów cię widzieć, Mike.

olalla

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.