Nadzieja umiera ostatnia, zwłaszcza we wtorek z Ligą Mistrzów

Czyli opowieść o bohaterskiej walce z przeznaczeniem, zwycięskich remisach, gradzie bramek i pożegnaniu niektórych bardzo bliskich nam ciach.  

Wszystko się kiedyś kończy, nawet tegoroczna edycja Ligi Mistrzów. I choć generalnie rozgrywki te polegają na tym, że coraz więcej zespołów odpada, i teoretycznie rozumiemy tą zasadę, ale w praktyce, im bliżej końca, tym więcej rzęsistych łez leje się z pięknych ciachowych oczu.

Wczoraj wieczorem zastanawiałyśmy się nawet nad porzuceniem sportu i przerzuceniem się na szydełkowanie i komedie romantyczne, w których przynajmniej happy end mamy zagwarantowany, więc zużyjemy mniej chusteczek i nervosolu. Ponieważ jednak żaden aktor nie ma tak wysokiego IQ jak Frank Lampard, pozostaniemy przy futbolu, choćby miał dawać nam tylko krew, pot i łzy.

Bramki z Bitwy o Anglię i konferencji w Monachium możecie obejrzeć tuta , tylko zarezerwujcie trochę czasu, bo jest ich dziesięć, z czego aż osiem padło na Stamford Bridge, dokumentując heroiczną walkę sił światła z siłami ciemności, pasji z determinacją, The Reds z The Blues. Liverpool, już dawno nauczył nas, że słowo "niemożliwe" nie występuje w słowniku jego graczy, problem jednak w tym, że w słowniku Chelsea, jak za dawnych mourinhowych czasów, nie występuje słowo "porażka". Musiało więc dojść do zderzenia cywilizacji, co zaowocowało wspomnianymi już golami, walką na śmierć i życie oraz kilkoma omdleniami, potokiem łez i dzikimi wybuchami radości w naszej redakcji.

Na szczęście dla naszych nerwów, a nieszczęście dla fanek Bayernu, w Monachium było już nieco spokojniej. Barcelona pozwoliła strzelić sobie gola na pocieszenie bawarczyków, potem jednak przypomniała kto tu/tam rządzi i po formalnym remisie, bez problemu awansowała do półfinału, gdzie już czeka na nią żądna krwi Chelsea.

Opłakujemy więc Torresa, Poldiego, Lukę Toniego i Stevena Gerrarda (który wczoraj nie grał, ale boimy się pomyśleć co by było gdyby grał), a do tego doborowego towarzystwa dołączy dzisiaj jeszcze kilka godnych naszych łez ciach. Czy będzie to Cristiano Ronaldo czy Lisandro Lopez, Cesc Fabregas czy Giuseppe Rossi - odpowiedź na to pytanie poznamy za kilkanaście godzin i już się jej obawiamy. Bo niby wiemy, że ktoś musi odpaść, a i tak jest nam smutno.

rybka

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.