Adriano - po prostu nieszczęśliwy

Jeśli myśłałyście, że jeden (z wielu) "bad-boyów" reprezentacji Canarinhos jest pospolitym imprezowicznem, który w życiu kieruje się prostymi potrzebami i dąży do ich natychmiastowej realizacji za wszelką cenę - byłyście w błędzie. Adriano nie jest niegrzeczny - on cierpi.  

Wszyscy doskonale pamiętamy rozmaite wygłupy naszego dzisiejszego bohatera, włącznie z tym najświeższym wyczynem - zniknięciem po "służbowym" wyjeździe do ojczyzny i odnalezieniem się na derbowym meczu w Rio de Janeiro w towarzystwie lokalnych gangsterów. Podczas gdy jose Mourinho i szefostwo Interu zachodzili w głowę,  gdzie może podziewać się ich, było nie było, wielki gwiazdor, ten po prostu relaksował się w domu, oddając się ulubionym rozrywkom. Gdy cała sprawa się wydała, zaczęłyśmy martwić sie ogromem kary, jaki spadnie na lekkoducha Adriano, gdy wreszcie powróci na drużyny łono. Wygląda jednak na to, że niesubordynowany piłkarz konsekwencji w bezpośrednim starciu uniknie, jako że...do Mediolanu wracać wcale nie zamierza.

- Zatrzymałem na chwilę moją karierę, ponieważ straciłem radość z gry - przyznał Adriano na konferencji. - Może to potrwać dwa lub trzy miesiące. We Włoszech jest ogromna presja i nie chcę tam wracać. Chcę żyć w spokoju tutaj w Brazylii - za piłkarzem cytuje sport.pl .

Wiemy doskonale, że nie jest to pierwszy tego rodzaju wybryk Adriano i że targany "bólem istnienia" piłkarz już wielokrotnie ratował się ucieczką do mamusi. Niemniej, warto chyba mu przypomnieć, że jest już dorosłym mężczyzną, podejmującym określone zobowiązania zawodowe, od których nie można tak po prostu uciec. Ponadto, alkohol i impreza, nawet w zaciszu rodzinnego domu, to nie są chyba najodpowiedniejsze rozwiązania na wszystie problemy tego świata.

Z drugiej jednak strony, jeśli Adriano ma grać pod przymusem, wbrew sobie, to może niech lepiej faktycznie da sobie spokój. No i my doskonale go jednak rozumiemy - bo choć głosimy mądre morały, a alkohol i impreza to na pewno żadne rozwiązanie kłopotów, jedno jest pewne: chill-out w willi w  gorącym Rio jest zawsze fajniejszy niż harowanie w pocie czoła tysiące kilometrów z dala od rodziny i przyjaciół, odpoczynek przyjemniejszy niż praca. Nawet jeśli zarabia sie na chleb (mały i czerstwy, ale zawsze) w tak radosny sposób, jak pisanie o nagich męskich torsach. Tudzież kopiąć piłkę. Praca to praca, musi boleć.

olalla

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.