I tak wolałybyśmy, żeby wygrał Marat Safin (albo chociaż Novak).
Niemniej jednak, Nadalowi należą się olbzymie wyrazy uznania za to, że mimo wycieńczajacego meczu dwa dni wcześniej z Verdasco i o jeden dzień krótszej pauzy, porafił zatryumfować nad swym potężnym rywalem. Szale zwyciestwa przechylały się jednak niezmiernie szczególnie jak na nasze nerwy, często, niemal co gem prowadzenie zmieniało się i dopiero druga połowa ostatniego seta przesądziła o zwyciestwie. Mimo poważnego ryzyka zawału, warto było.
Choćby dla potoków łez Federera i zakłopotania Rafy, którzy w pomeczowej ceremonii dowiedli, że nie są maszynami do wygrywania,a zwykłymi ludźmi. Przeżywałysmy to wszystko razem z nimi.
Ale dystansując się od całych emocji - mamy nadzieję, że w przyszłym roku wygra ktoś bardziej nieprzywidywalny niż elegancik ze Szwajcarii, czy też mięśniak z Hiszpanii.
olalla