Australian Open i złośliwość rzeczy martwych

Osamotnionym polskim deblistom ciągle wiatr w oczy - jak nie zrywa się siatka, to ginie pranie...   

Polskim tenisistom jakoś nie szczęści się podczas rozgrywanego właśnie Australian Open - panie już odpadły, panowie - Marcin Markowski i Mariusz Fyrstenberg - niemalże cudem przeszli pierwszą rundę, pokonując, po wielkich męczarniach, nikomu nieznanych Australijczyków, Colina Ebelthite i Samuela Grotha. W całym tym nieszczęściu zaczynamy jednak podejrzewać jakieś fatum, tudzież australijski spisek. Bo na cóż innego można zwalić przedziwną serię wypadków, które (przypadkiem?) przytrafiały się naszych tenisistom? Już podczas meczu ze wspomnianymi wyżej Australijczykami co chwile się rwała się siatka, na kort wchodzili porządkowi, robiąc przy tym niezłe zamieszanie, sędzia mylił się przy liczeniu gemów serwisowych, ginęły piłki, a kibice przeszkadzali. Trudno się też dziwić naszym tenisistom, którym zaczęły w końcu puszczać nerwy (nie są przecież z kamienia) - Matkowski pokłócił się z sędzią, a Frytka rzucił rakietą.

Niestety, "dziwne wypadki" wcale się na meczu nie skończyły - w pralni Marcinowi zginęły ubrania. Jak napisał na blogu, który prowadzi razem z Frytką "jestem wkurzony, bo zagubili mi cały komplet prania, stroje meczowe i treningowe". Jak tu zatem nie wierzyć w sabotaż? I w czym  teraz wystąpi Matkowski? Oczywiście nie ukrywamy, że byłybyśmy zwolenniczkami tego by zagrał bez ubrań, ale troszkę się martwimy o jego skórę, której z pewnością palące australijskie słońce nie posłuży.

Trzymamy jednak kciuki za naszych tenisistów i ich kolejne spotkania życząc im przede wszystkim cierpliwości - nie poddawajcie się chłopaki! Jak wrócicie do kraju, to Ciacha osobiście sprezentują Wam nowy komplet ubrań (jeden na spółkę - groszem to my nie śmierdzimy).

bint

Więcej o:
Copyright © Agora SA