Komu awans, komu, czyli wtorek z Ligą Mistrzów

Proszę wsiadać drzwi zamykać, pasy zapinać, bilety kasować. Pociąg do stacji 1/8 Ligi Mistrzów odjeżdża i ostatni pasażerowie proszeni są na pokład. Najwięcej miejsc było dziś do wzięcia w klasie grupie A, gdzie wiadomo było właściwie tylko... kto nie pojedzie.    

Bilet powrotny do Transylwanii miała już bowiem rumuńska lokomotywa , która mimo rewelacyjnego startu po drodze pogubiła punkty i nie zatrzyma się nawet na stacji Puchar UEFA. Pierwsze miejsce, mimo falstartu zajęła AS Roma - na co my, nie siląc się nawet na pozory obiektywizmu, zakrzykniemy po trzykroć "hurra" (hurra jak Totti, hurra jak De Rossi, hurra jak Mexes). Rzymianie pokonali Bordeaux 2:0, a pierwszą bramkę zdobył niejaki Matteo Brighi, wyglądający jak czwarty powód do zakrzyknięcia "hurra". I nie martwi nas nawet to, że żegnając się z Bordeaux żegnamy Marouane Chamakha,  który poza tym, iż jest bardzo ładny, przypomina trochę Cristiano Ronaldo . Nam jeden Cristiano w zupełności wystarczy, a kto tak nie uważa, niech sobie ogląda Puchar UEFA.

Chamakh

Do wzięcia było też jedno miejsce z grupy B, o które biły się Panathinaikos Ateny i Anorthosis Famagusta (przez 5 kolejek uczyłyśmy się wymawiać tą nazwę, by na końcu okazało się, że nie było warto). Nie martwcie się, jeśli przysnęłyście oglądając ten mecz, jego wynik, jak i zresztą pozostałych, możecie poznać tutaj .

W pozostałych grupach wszystko było już rozdzielone, oglądałyśmy zatem spotkania z gatunku warzywno - aksjologicznych czyli o przysłowiową pietruszkę , lub marchewkę (bez kija), tudzież honor . Wbrew pozorom bardzo lubimy takie mecze, bo: a) dają możliwość wyczajenia nieznanych, skrywanych dotąd na ławce rezerwowych ciach, b) dosyć często się zdarza, że faworyci z awansem w kieszeni dostają bęcki od zespołów walczących o wyżej wzmiankowany honor. Tak właśnie stało się wczoraj w Barcelonie, gdzie Szachtar pokonał rezerwowy garnitur Barcelony 3:2. 

Dzisiaj warzywno - aksjologicznych emocji ciąg dalszy. Wszystko jest już bowiem jasne, wiadomo kto awansował, a więc bez nerwów i stresu możemy się skupić na przyjemnościach czysto estetycznych. Niektórych panów będziemy podziwiać (chlip, chlip) po raz ostatni , ale ci najpiękniejsi zostają z nami i z radości gotowe jesteśmy im wiele wybaczyć. Nie będziemy się gniewać na Fabio Cannavaro, nawet jeśli da się pokonać napastnikom Zenitu, boskiemu Alexowi pozwolimy odetchnąć od strzelania goli nawet Bate Borysow, Fabregasowi darujemy rozkojarzenie i słabszy występ przeciw Porto, ale wszystko to oczywiście pod jednym warunkiem: że nie zawiodą nas w późniejszych rozgrywkach. Na które musimy czekać aż do lutego - czy to nie jest okropne?

rybka

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.