Nie da się ukryć, że niemałą "przysługę" sprawił Robertowi Brytyjczyk Lewis Hamilton, faworyt tej imprezy, który przy wyjeździe z pierwszego pit stopu spowodował kolizję. Stłuczka ta wykluczyła z dalszego udziału nie tylko jego, ale i drugiego najpoważniejszego konkurenta Kubicy, Kimiego Raikkonenena. Hamilton załatwił siebie i Fina.
Było pięknie i emocjonująco mimo wszystko. W pewnym momencie Nick Heidfeld zdobył taką przewagę nad Polakiem, że wydawało się, iż może zagrozić zwycięstwu i polskiemu pierwszemu miejscu na podium. Robert jednak doskonale nadrobił stratę i w mistrzowskim stylu wygrał całą rywalizację.
Widocznie domniemane problemy z dziewczynami nie przeszkadzają mu w profesjonalnym skoncentrowaniu się na wykonywanym zadaniu. Zresztą, my i tak w te plotki nie wierzymy, my je tylko powtarzamy.
Chciałybyśmy napisać, że wzruszające było usłyszenie Mazurka Dąbrowskiego na tak wielkiej imprezie. Wybrałyśmy jednak hymn narodowy w wykonaniu piłkarzy, niestety. Mamy nadzieję, że w przyszłości wyścigi samochodowe, w których najwyraźniej mamy jakieś szanse, będą się cieszyły większą estymą niż ten przeklęty futbol. Na razie tak nie jest.
A szkoda. Po wczorajszym GP wiemy, że oglądanie wyścigów też może być szalenie emocjonujące. Szczególnie, gdy Kubica jedzie po zwycięstwo, napawając dumą nasze spragnione sukcesu, acz ciężko przez los doświadczone, polskie serduszka.