Michael Owen - nawet kontuzje przemienia w złoto

Zawsze uważałyśmy, że ten rewelacyjny piłkarz i niezwykle atrakcyjny facet warty jest każdych pieniędzy. Za szczęśliwe uznałyśmy Newcastle, któremu udało się Owena do siebie sprowadzić. Kiedy rozpoczęła się fatalna seria kontuzji Michaela zrobiło nam się przykro, bo przecież przez to rzadziej mamy okazję go oglądać i o nim słyszeć. Przenigdy jednak nie zwątpiłyśmy w jego przydatność dla drużyny. Musimy jednak przyznać, że gdzieś w okolicach siedemnastej przygody z udem i dwunastej z przepukliną poczułyśmy nutkę niepewności. Nadszedł jednak czas, by rozwiały się nasze wątpliwości.Owen zarabia na siebie nawet nie robiąc nic. I wyjątkowo nie mamy tu na myśli dochodów z reklam i innych akcji marketingowych. Zgodnie z nowymi przepisami obowiązującymi obecnie w angielskiej piłce nożnej, kluby będą dostawały odszkodowania z tytułu nieobecności kontuzjowanych graczy na murawie. Taki Owen w tej chwili na przykład to rekompensata pieniężna w wysokości 500000 funtów (piłkarz uszkodził się tym razem w towarzyskim i nicnieznaczącym meczu z Austrią). Newcastle nie może więc czuć się pokrzywdzone, mając i rybki, i akwarium - czyli superzdolnego (acz superkruchego) gracza oraz zwrot pieniędzy, które wydaje na jego pensję. Sympatycznie.    

Ciachom podoba się taki przebieg spraw. Polecamy wprowadzenie tego rodzaju dobrych zwyczajów we wszystkich profesjach. Nie wiemy jednak, kto miałby w wiekszości przypadków te odszkodowania wypłacać. Jako że zbliża się gwiazdka, stawiamy na Świętego Mikołaja.

A Owenowi, mimo godnego pogratulowania sprytu i życiowej zaradności, życzymy jednak zdrowia i powrotu do gry. Niech częściej cieszy niewieście - i nie tylko - oczy.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.