Szarapowa na deskach - impossible is nothing!

US Open nie ma już swojej wielkiej gwiazdy. I wcale, nic a nic, nie jest tam z tego powodu żal. Jeszcze raz potwierdziło się, że w sporcie nie ma rzeczy niemożliwych. Impossible is nothing. Szarapowa nie wygra w Nowym Jorku. A jak daleko zajdzie Agnieszka?  Przed spotkaniem coś nam mówiło, że to będzie równy mecz, i że wszystko się może zdarzyć. Ciacha naprawdę wierzyły, że Szarapową można dopaść. Kobieca intuicja nam to podpowiedziała. Może nie wykrzyczała, ale cały czas gdzieś w środku ją słyszałyśmy. I dziś nie miałyśmy absolutnie żadnych wątpliwości, kto zostanie naszą bohaterką tygodnia (co tam, niech będzie i miesiąca!).  

I od razu na wstępie zaznaczamy. Nie chcemy się w tym miejscu rozpisywać kim jest Agnieszka Radwańska. Wszelkie potrzebne informacje możecie znaleźć tutaj . Teraz Ciacha chcą po prostu wspólnie z Wami podelektować się polską victorią na amerykańskiej ziemi.

Agnieszka Radwańska na centralnym korcie w Nowym Jorku pokonała numer dwa światowego tenisa, mistrzynię Wimbledonu, obrończynię tytułu sprzed roku, faworytkę turnieju - Marię Szarapową. Musimy to sobie często powtarzać, bo to nadal brzmi nieprawdopodobnie. Wciąż mamy ciarki na plecach, kiedy to sobie uświadomimy. I aż nas korci, żeby powiedzieć: a nie mówiłyśmy? Nie mamy zamiaru nikomu mydlić oczu: jesteśmy z siebie naprawdę, ale to naprawdę zadowolone.

Nie przestajemy się też uśmiechać, kiedy oglądamy takie filmiki i słyszymy jak angielski komentator wymawia polskie nazwiska.

Oczywiście nie do końca wszystko przewidziałyśmy. Wydawało nam się na przykład, że porównanie tego meczu do bokserskiej walki jest niewłaściwe a okazało się, że nie do końca. Aga w drugim secie została znokautowana (a Ciacha powoli zaczynały obgryzać paznokcie), ale zdołała się otrząsnąć i po chwilowym oszołomieniu w partii trzeciej rzuciła się do ataku. Może nie wypracowywała seriami powalających ciosów, ale szła na wymiany pewnie. To jej słynniejsza rywalka chowała się za podwójną gardą, biegała za piłką z rogu w róg. I choć jeszcze kąsała pojedynczymi ciosami - winnerami, to nie dała rady.

Dlaczego wygrała? - bo w sobotę była zwyczajnie lepszą tenisistką. Nie zdarzył się żaden cud (choć może troszeczkę pomogło szczęście), to nie był fart. Przyznała to nawet sama Rosjanka. Co jeszcze mówiła? Posłuchajcie:

Oczywiście trzeba obiektywnie przyznać (tzn. w trzecim secie, bo wcześniej ciężko powiedzieć), że Maria nie jest w życiowej formie, że nie jest w tej samej dyspozycji co rok temu. Że popełnia błędy w sytuacjach, w których normalnie kończy piłki mocno, pewnie, bezproblemowo. W sobotę oglądaliśmy inną Marię, w nieco gorszym wydaniu, ale wciąż zaciętą, ambitną, walczącą, zawsze niebezpieczną. Nawet przy stanie 5/2 dla Agnieszki trzeba było się bać o końcowy rezultat.

Cóż, miałyśmy nerwy jak postronki, przyznajemy się, całe szczęście, że Agnieszka wiedziała co robić. W swoim stylu powiedziała: - A czego tu się było bać? Ręka trzęsła mi się tylko przy matchballu. I właśnie dlatego, że nastolatka z Krakowa wytrzymała do końca i tu chyba nie przesadzimy - cała Polska jest z niej dumna.

Na koniec dwa słowa o Marii. Wiecie, że nawet nam się jej zrobiło trochę żal, kiedy w najtrudniejszej chwili, zostawił ją tata Jurij. Wolimy nie wnikać jak ta dwójka rozmawiała ze sobą po meczu. Miło raczej nie było. Szkoda też, że Rosjanka nie zagrała w swojej czerwonej kiecce. Byłoby jeszcze bardziej efektownie.

Tak czy inaczej na razie jest pięknie, jak w bajce i będzie tak na pewno aż do poniedziałkowego wieczoru. Chcemy, żeby zwycięska passa Agnieszki trwała nadal! Przecież apetyt rośnie w miarę jedzenia a Ciacha są teraz naprawdę głodne, bardzo... I pominiemy nawet fakt, że pierwszych dwóch setów nie widziałyśmy. Niestety, o ironio, mecz Szarapowej został wyznaczony na 11 rano czasu miejscowego (w Polsce 17.00) a transmisja na Eurosporcie rozpoczynała się dopiero dwie godziny później. Całe szczęście, że zdążyliśmy na decydujący fragment tego pojedynku. W telewizji publicznej, nad czym bardzo ubolewamy, niestety tenisa nie kochają, więc na to w ogóle nie można było liczyć. Tak więc uznałyśmy nawet, że śledzenie cyferek w internecie też może mieć swoje uroki.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.