Good bye Ole!

Tak to już jest, w sporcie jak w życiu - nic nie trwa wiecznie i kiedyś przychodzi taki czas, że trzeba się pożegnać. I my, kibice, chcąc nie chcąc, musimy się z tym pogodzić. Tylko jakoś tak żal, zwłaszcza kiedy odchodzą ci najwięksi...  Ole Gunnar Solskjaer, niegdyś gwiazda reprezentacji Norwegii oraz niezapomniany snajper Manchesteru United postanowił zakończyć karierę sportową. 34- letni napastnik od lat nękany kontuzjami miał już dość żmudnych powrotów do formy, tygodni treningów i łudzenia się nadzieją, że może jeszcze raz się uda. Nie będzie come backu, to już jest koniec.  Przedwczoraj norweska agencja prasowa NTB poinformowała, że Solskjaera już na piłkarskich boiskach nie zobaczymy. A skoro tak, to Ciachom zebrało się na wspominki. Od razu postanowiłyśmy mu poświęcić parę linijek, bo przecież takich momentów jak te się nie zapomina.  

Chciałoby się westchnąć: 11 lat minęło jak jeden dzień. Dokładnie tyle Norweg spędził na Old Trafford. W 1996 roku wyjechał z Molde FK na podbój Wysp Brytyjskich i sam się chyba nie spodziewał, że ''Czerwonym Diabłem'' pozostanie aż do końca swojej sportowej kariery. Został nawet wtedy, kiedy przypadła mu rola tylko rezerwowego, wiecznego rezerwowego, którego Alex Ferguson wyciągał jak asa z rękawa wtedy, kiedy MU był w opałach. Wyciągał a ten grał i pomagał jak mógł najlepiej.

.

Ze swoim klubem zdobył niemal wszystko, co było do zdobycia. Był pięciokrotnym mistrzem Anglii, dwukrotnym triumfatorem Pucharu Anglii, wygrał Ligę Mistrzów (od tamtej pory stając się prawdziwym bohaterem całego Manchesteru), wywalczył także Superpuchar Europy i Puchar Interkontynentalny. W reprezentacji było już gorzej, ale zawsze kiedy tylko otrzymywał powołanie, pakował się i przyjeżdżał na zgrupowanie. Został nawet wybranym graczem roku 2006 w Norwegii.

Wszystko układało się dobrze, ale do czasu. Przełomowy, w negatywnym tego słowa znaczeniu, okazał się rok 2003. Ole dopadła poważna kontuzja kolana, która jak się teraz okazuje nie pozwoliła mu już nigdy na powrót do lat świetności. Jeszcze grał, jeszcze zdobywał gole, ale to już nie był ten sam Baby-face killer (po naszemu morderca o twarzy dziecka), jak go nazywano w Anglii.

Krótki filmik z bramkami strzelonymi przez Norwega. Warto jeszcze raz rzucić na nie okiem.

Patrzymy na Ole, patrzymy na jego kolegów (na Teddyego Sheringhama, Nickyego Butta, Garyego i Philla Nevilleów, Paula Scholesa i Ryana Giggsa - czy nawet Becksa, który wtedy był piłkarzem). Patrzymy na rok w kalendarzu i tak sobie myślimy, że ten czas naprawdę szybko leci. Starej gwardii z United już nie ma, zostało może trzech, których jeszcze dziesięć lat temu powszechnie nazywano "młodymi wilczkami Fermiego". Nie ma tego United, które, a co tam, wiele z nas pokochało wiele lat temu... Heh, chyba się starzejemy, bo to ponoć z wiekiem człowiek robi się coraz bardziej sentymentalny i zaczyna się rozklejać.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.