Bycie świadkiem realizacji takih własnie przygód sprawia, ze kochamy piłkę nożną. Właśnie za takie historie. Za historie zespołów pogrążonych w długach, nienaszpikowanych gwiazdami, niedofinansowanych, ale za to wielkich sercem, ambitnych, zawziętych, no i z pomysłem na grę. Autorem pomysłu jest oczywiście nieoceniony Deigo Simeone. Jak na warunki hiszpańskiej Atletico naprawdę jest Kopciuszkiem, ze swoimi długami finansowo wartym mniej niż transfer Neymara. I Kopciuszkowi temu wyszedł nie jeden mecz, nie pucharowa przygoda, ale lig, liga hiszpańska, w któreh trzeba rozegrać 38 spotkań.
Jesteśmy wzruszone, więc pozwólcie, że zacytujemy nie mniej wzruszonego i jak zawsze kwiecistego Rafała Steca:
Wprawdzie pod koniec sezonu zrobiło się nerwowo - na dwie kolejki przed końcem rozgrywek Atletico przegrało z Levante, później, zeby jeszcze dodać dramatyzmu - tylko zremisowało z Malagą i o tytuł musiało się bić na Camp Nou, z samą wielką Barceloną. I pobiło się. Remis wystarczył, remis został osiągnięty, mimo, że to atletico musiało gonić. Dogoniło, a potem broniło się dzielnie, jak przez cały sezon, a po ostatnim gwizdku 447 kibiców na Camp Nou i piłkarze wybuchnęli wzruszającą radością. Wśród nich, David Villa, który znowu zdobył mistrzostwo na Camp Nou.
No a później była wielka feta w Madrycie i tym razem kto inny molestował nobliwe bóstwa.
Spoko Iker, bez obaw, twojej Kybele nie ruszali.
No to za nami najciekawszy chyba od lat sezon w Primera Division. Za nami? No jeszcze nie całkiem, bo przecież sobotni finał Ligi Mistrzów też będzie wewnatrzhiszpańskim starciem, w którym Atletico będzie mogło postawić kropkę nad i, a Diego Simeone przejść do historii jako ten, który dokonał rzeczy niebywałych, Real nastomiast stanie przed szansą "uartowania" sezonu, sięgnięcia po wymarozną Decimę i pozkazania, że może nie rządzi w kraju, ale w Europie to już tak.
Ale póki co - wielkie brawa dla Atletico!