Jeszcze nie teraz Sebastianie, czyli o GP Japonii słów kilka

Przecież i tak wiemy, że mistrzem zostaniesz.

Podsumowanie GP Japonii musimy niestety zacząć od tragedii, która położyła się cieniem na całym weekendzie. W piątek zmarła Maria de Villota. Maria miała w 2012 r. wypadek podczas pełnienia obowiązków kierowcy testowego Marussi, straciła oko, ale wydawało się, że wróciła do zdrowia, zaangażowała się w akcje promujące bezpieczeństwo, a dziś wychodzi drukiem jej autobiografia. Można powiedzieć, że żaden wypadek nie powinien był się wydarzyć, ale tamto zderzenie, w którym uczestniczyła Maria było naprawdę do uniknięcia, a było wynikiem braku odpowiedniego przygotowania zespołu. Z krótkiego oświadczenia rodziny, a także późniejszych informacji wynika niestety, że Maria zmarła właśnie na skutek tamtego wypadku.

"Drodzy przyjaciele: Maria odeszła od nas. Musiała pójść do nieba, jak wszystkie anioły. Dziękujemy Bogu za dodatkowe półtora roku, które pozwolił jej z nami spędzić".

Jeśli zaś chodzi o sam wyścig...

Webbo nie dość, że pokonał w kwalifikacjach Seba, to jeszcze nie zrobił na starcie klasycznego siebie. Znaczy zrobił częściowo: utrzymał za sobą wprawdzie Vettela, ale dał się ograć Groszkowi, który wszystkich wystrychnął na dudka i wyskoczył na prowadzenie. Niestety jednak nie było mu dane dowieźć go do mety, bo choć jak sam przyznał, uważał, że zwycięstwo jest jego, to wiadomo... myślał indyk o niedzieli, nie zauważył Vettela.

Groszka wyprzedził też jeszcze pod koniec Webber, który nie krył rozgoryczenia postępowaniem swojego zespołu, który zmienił mu podczas wyścigu strategię na 3 pit stopy, podczas gdy Sebastianowi pozostawiono 2. No i wiadomo, jak to się skończyło. Ej, Webbo... spojrzałbyś na świat optymistycznie - bolid Ci przynajmniej nie spłonął, a i widok z podium roztacza się niczego sobie.

Za Red Bullami pecha zaliczali kierowcy Mercedesa - Lewis uszkodził na starcie podłogę po kontakcie z Vettelem i w sumie tyle sobie pojechał. Nico z kolei musiał odbyć karę przejazdu przez boksy, bo został za wcześniej wypuszczony z pit stopu. Tylko czemu Księżniczka ma płacić za nie swoje błędy, się pytamy?

W Ferrari już nawet najwięksi optymiści stracili nadzieję, na jakikolwiek tytuł, więc świat staje na głowie. Felipe nie dość, że znów był szybszy w kwalifikacjach od Fernando, to jeszcze nie posłuchał team orders i nie ustąpił miejsca koledze, który stwierdził po wyścigu, że... nic nie szkodzi (serio Fernando?! Wszystko z Tobą ok?). Zresztą i tak w końcu Fernando się z Bejbim uporał i i tak skończył wyścig wyżej. Czyli po staremu.

Dobrze poradzili sobie też kierowcy Saubera, punktując obaj. Tylko nam Nico żal, bo a to z nim zrywają przez smsy , a to cały padok i komentatorzy dyskutują otwarcie na temat jego wagi (w kontekście zatrudnienia na kolejny sezon). Teraz widzisz, jak to jest być dziewczyną.

Za dwa tygodnie w Indiach czeka nas już pewnie nieunikniona koronacja Sebastiana Vettela, którego choć lubimy to jednak trochę jesteśmy na niego złe, bo strasznie monotonny się stał.

Od tej pory zapominamy o Sebastianie (z całą sympatią) - za jego plecami rozgrywają się całkiem fajne mistrzostwa, szkoda, że Sebastian woli bawić się sam.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.