Wygrywamy z USA

Lakoniczny ten tytuł bardzo dobrze pokazuje, że mamy trudności z powiedzeniem czegoś sensownego na temat tego meczu, i to wcale  nie tylko dlatego, że nasz mózg jest teraz zasadniczo wypełniony dwoma słowami: "Matthew" i "Anderson".

Bo widzicie, jakoś od początku tej edycji Ligi Światowej, w te wszystkie siatkarskie piątki liczymy na szybkie 3:0, no bo przecież piątek i owszem, chcemy się cieszyć z siatkarzami, ale bardziej chcemy za nich... no wiecie...

Party time!Party time! iglaszyte.pl

Tymczasem oni ciągle serwują nam jakieś mordercze boje, jakieś tie-breaki, jakieś huśtawki nastrojów... Matthew był tym razem mądrzejszy od nas, on się bowiem na długi, pięciosetowy wieczór solidnie przygotował:

Matthew AndersonMatthew Anderson twitter.com

Zaczęło się obiecująco, od wygrania pierwszego seta, pomyślałyśmy więc, że jesteśmy już na dobrej drodze do drinków z kokosem i orzeźwienia z Zibim, gdy nagle - porażka w drugim. Ale ta porażka, to było jeszcze nic, to była zaledwie delikatna zapowiedź tego, co stało się w secie trzecim, o którym lepiej jak najszybciej zmilczmy, wystarczy, że Matthew się z nas śmieje:

Matthew AndersonMatthew Anderson internet

Dobra, dobra Matthew, ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. Przed całkowitym blamażem, załamaniem nerwowym i utratą nadziei uratował nas duet Kurek - Jarosz (z naciskiem na tego drugiego, który został zresztą MVP spotkania), ale w ogóle przez cały mecz Kurek i Matthew grali tak, jakby za wszelką cenę chcieli zaimponować temu drugiemu (ech, znamy to...), obawiamy się jednak czy to wszystko nie skończy się jakimiś cichymi dniami w Kurdersonie...

Matthew Anderson

Tym razem to Polacy uciekali z widelca (Amerykanie mieli już meczbole) i zrobili to na tyle skutecznie, żeby doprowadzić do tie-break. Tie-breaka, dla którego wymyślone zostało słowo "dramatyczny", oraz waleriana, wódka i papierosy . Nie pamiętamy już, ile razy był remis, ile razy my mieliśmy piłkę meczową, a ile Amerykanie, w ogóle niewiele pamiętamy poza obgryzaniem paznokci, grunt, że wreszcie czyjś histeryczny krzyk "Winiarski!", a potem "Jarosz" obwieścił nam, że możemy już zacząć robić "Ufff...".

"Zagraliśmy na radosnej twórczości" stwierdził po meczu Wojciech Drzyzga i, co tu dużo mówić, miał rację. I chociaż zwycięzców się nie sądzi, to może zwycięzcy powinni trochę usiąść i zastanowić się nad swoją grą, tudzież odbyć w szatni jakieś długie nocne Polaków (i Włocha) rozmowy.

Następny mecz z USA w niedzielę we Wrocławiu, i coś czujemy, że Matthew tak tego nie zostawi.

Matt AndersonMatt Anderson fot.volleywood.net

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.