Primera Division: Konsternacja w Madrycie, goleada w Bilbao i wielki Powrót Króla w Barcelonie

....czyli jak La Liga rozpoczęła się z hukiem. Sorry, Iker, gra słów niezamierzona.

Real Madryt - Valencia CF 1:1

Królewskim na dobry początek La Liga sprezentowała szlagier i swoją trzecią siłę w postaci Valencii. I choć na początku tempo meczu było niemrawe, a my zajęte byłyśmy raczej tęsknotą za stylową elegancją koszulek z poprzedniego sezonu i usiłowaniem przyzwyczajenia się do twarzy Cristiano Ronaldo bez postawionego złotego kołnierzyka..

(wciąż nie możemy, serio)

...to po dziesięciu minutach wreszcie Gonzalo zapewnił nam pobudkę zdobywając honorowego pierwszego gola dla Królewskich w tym sezonie. Chłopcy z Realu rzucali się do przytulanek i na barana

... i już myślałyśmy, że zacznie się teraz mini rzeź na modłę Mou i nasz nowy ulubieniec "Nietoperzy" Victor Ruiz nie będzie dzisiaj miał szczęśliwej miny, a przecież tak ładnie się uśmiechał.

Aż nastąpiła 42 minuta i świat stanął w miejscu. Valencia miała jedną z nielicznych okazji podbramkowych w tej części spotkania i wywołała w szeregach Królewskich taki szok, taki popłoch, że znokautowali siebie nawzajem. Brzmi strasznie? Wyglądało jeszcze gorzej. Do kopniętej z rzutu wolnego przez Tino Costę piłki wyskoczył Pepe i tu był jego błąd, bo obok wyskoczył też Casillas i ich głowy zrobiły "bum". Panowie padli na ziemię w bardzo dramatyczny i groźnie wyglądający sposób i nie podnosili się przez dłuższą chwilę.

embed

Na murawę wybiegli sanitariusze, my podbiegłyśmy do ekranu telewizora, krzycząc "O mamo! Iker żyjesz?! Iker otwórz oczy, zrobimy Ci słitfocię! Tylko otwórz oczy!" A no i gdzieś między tym wszystkim Jonas zdobył wyrównującego gola dla Valencii.

Auć.

Pepe to jednak stalowy Pepe, więc dostał bandaż na główkę i był jak nów (no dobra, na drugą połowę nie wyszedł, ale pierwszą dzielnie dograł do końca), z Ikerem i jego rozgarnięciem w rzeczywistości były nieco większe problemy, ale całe spotkanie dograł do końca. Po wyjściu na druga połową więcej bramek już nie było, gra toczyła się swoim wyrównanym tempem, a jedyna większą atrakcją była kartka dla Pana Idealnego.

embed

I tym sposobem w pierwszej kolejce Primera Division Real dodał na swoje konto tylko jeden punkt i chyba Jose tym razem pod wrażeniem nie był.

embed

Athletic Bilbao - Betis Sevilla 3:5

W przerwie między meczem jednego giganta i giganta drugiego, swój debiutancki mecz rozegrał Atletic Bilbao, na spółkę z Betisem Sevillą i zafundowały nam spektakl na najwyższym poziomie estetyki i wrażeń piłkarskich, gdzie wynik hokejowy był tylko miłym dodatkiem.

embed

Przede wszystkim okazało się, że Baskowie wcale nie tęsknią za Llorente (odrzucił nowy kontrakt z powodu zbyt niskiej pensji i albo sam odejdzie, albo zmusza go do odejścia kibice) i Javim Martinezem (nowy zakup Bayernu) i kiedy już przestali przyjmować na klatę kolejne trzy gole Betisu, stwierdzili, że w sumie to przydałoby się je odrobić. Jak pomyśleli, tak zrobili. I po kilkunastu rajdach i szaleńczych pogoniach skrzydłami Athletitku mieliśmy na tablicy wynik 3:3 i pokazywane w powtórkach przez realizatora piękne gole - jeden Marcosa, dwa San Jose.

embed
embed

Sześć goli w inauguracyjnym spotkaniu? Eee to wciąż za mało, pokażmy Premier League, kto chce tu walczyć o tytuł Najlepszej Ligi i zdobądźmy jeszcze kilka. Przy okazji, może jeszcze podkręćmy emocje, żeby nie było za nudno i zróbmy zwrot akcji. Wygrywał Betis, potem strzelało Bilbao, to może znowu Betis? Okej, zróbmy dreszczowiec i dwa gole w końcówce spotkania autorstwa Moliny i Pozuelo.

Athletic Bilbao 3-5 Real Betis przez goalsarena2012

FC Barcelona - Real Sociedad 5:1

Zaledwie kilka minut po zakończeniu tego meczu przenieśliśmy się do Barcelony, gdzie przy okazji pojedynku z Realem Sociedad rozpoczynała się właśnie Era Tito. W odróżnieniu od tej Guardioli zmienił się elegancki czarny garnitur na rzecz eleganckiej czarnej polówki, ale goleada jak ulubiona rozrywka katalońskich chłopców w niedzielne wieczory pozostała niezmienna.

embed

Ledwo co panowie z San Sebastian zdążyli wejść na swiężo skoszoną murawę Camp Nou, a już Puyol powiedział im "cześć" za pomocą swojej głowy i wierzcie, lub nie, ale wcale nie było to kiwnięcie.

embed
embed

I się zaczęło. Sociedad mówi "nie poddamy się tak łatwo" i wyrównuje. Wkurzony Messi mówi "nie ze mną takie numery" i wbija bramkę na 2:1. Wkurzony Messi po raz drugi mówi "nie ze mną takie numery" i dokłada drugą. Była dopiero 16 minuta, a statystka już pokazywała gol co każde cztery minuty. Wow. Potem nieco się zmniejszyła, ale wrażenia estetyczne pozostawały na najwyższym poziomie. Ze strony gości też i nieustannie wodziłyśmy wzrokiem za Griezmannem...

embed

...zastanawiając się skąd go znamy (w końcu nas olśniło - Ciacho Niedoceniane! )

Ale nasąpiła 75 minuta, i już nie wiemy, kto miał szerszy uśmiech na twarzy. My widząc Davida wchodzącego na murawę po raz pierwszy od ośmiu miesięcy, czy sam David wchodząc na tą murawę przy akompaniamencie owacji na stojąco na trybun.

embed

Ale to nic, apogeum ekstazy i wzruszenia w jednym (pozdrawiamy red. Marinę) miało dopiero nastąpić chwilę później, gdy piłka po podaniu Iniesty trafiła prosto pod nogi Davida i... GOOOOOOOOOL...

embed

Po chwili się ocknęłyśmy i otarłyśmy łzy wzruszenia. Nasz błąd, bo zobaczyłyśmy jak Villa wtula się w ramiona swojego fizjoterapeuty i prezentuje koszulkę "Niemożliwe bez Was" ze zdjęciem żony z córkami

iiiii... znowu.

embed

Ponoć wynik meczu był 5:1. Ponoć.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.