Przed meczem wiele osób narzekało, że Hiszpania gra słabo, nudno, czołga się do tego finału uprawiając tiki-takenaccio. No to obrońcy trofeum postanowili wszystkim udowodnić, że może być inaczej.
Rzucili się do ataku już od pierwszej minuty i zepchnęli Włochów do głębokiej defensywy. W końcu jedna z prób przyniosła wspaniały efekt. Fabregas wbiegł w pole karne prawą stroną, zmusił Buffona do wyjścia, dośrodkował, a David Silva wyprzedził Chielliniego i głową wpakował piłkę do bramki. A wysoki nie jest.
Później wszyscy spodziewaliśmy się klasyku, czyli nieskończonej ilości krótkich podań w środku pola. I znów wszystko potoczyło się inaczej. Hiszpania oddała inicjatywę, Włosi starali się za wszelką cenę odrobić straty, momentami bardzo długo utrzymywali się przy piłce, ale wszystko na nic. W 41 minucie zabójcza kontra i wspaniały 50-metrowy rajd Jordiego Alby zakończył się drugą bramką.
Po przerwie znów dobrze zaczęli Włosi, fantastyczną sytuację sam na sam z Ikerem zmarnował Di Natale... a później wszystko się skończyło. Gdy w 60 minucie wprowadzony przed chwilą Thiago Motta zszedł z kontuzją (to była trzecia zmiana Prandellego!) Włosi musieli grać w 10 i nie byli już w stanie w żaden sposób zagrozić Hiszpanom.
Ci zaś bezlitośnie wykorzystali osłabienie rywali, dwukrotnie po kontrach trafiali rezerwowi - Fernando Torres i Juan Mata! I w ten oto sposób Hiszpania obroniła trofeum, stała się pierwszą europejską drużyną, która wygrała trzy wielkie imprezy z rzędu i chyba uciszyła wszystkich krytyków.
Trochę nam smutno, że ten meczem się Włochom tak fatalnie ułożył, ale nie mamy też wątpliwości, że Hiszpanie byli w tym meczu praktycznie perfekcyjni. No dobrze, mimo wszystko 4:0 to nie był do końca sprawiedliwy rezultat, ale kto o tym będzie pamiętał?
VAMOS ESPANA!!