EURO na różowych szpilkach: Irlandzcy kibice! odkupujecie mi te różowe szpilki!!!

Czyli ekskluzywna relacja z hiszpańskiej fiesty, której hiszpańskość podobnie jak moje różowe szpilki ciężko przeżyła spotkanie z Zielonym Irlandzkim Tłumem.

Kiedy Hiszpania strzelała kolejne bramki podczas wczorajszego meczu z każdej cieszyłam się podwójnie, bo 1) nerwówka o wyjście z grupy była zażegnana oraz b) szykowała się wielka hiszpańska fiesta na gdańskim rynku. A przynajmniej tak wtedy myślałam. Nauczona przykładem poprzedniego spotkania z Włochami, kiedy po grze bez fajerwerków i remisie przez 12h czułam się jak mieszkanka Madrytu , bardzo rozentuzjazmowanego i roztańczonego Madrytu gdzie w monopolowych sprzedają polskie alkohole. byłam pewna, że teraz, po takiej grze, po takiej ilości bramek to będzie istne madryckie szaleństwo.

Kiedy więc tylko zabrzmiał końcowy gwizdek, a plecy ostatniego Hiszpana zniknęły w tunelu PGE Areny czym prędzej pognałam w kierunku centrum miasta. Zadowolona zmierzałam w kierunku ulicy Długiej, różowe szpilki stukały rytmicznie o kamienny bruk, a (przepraszam za ujawnienie stronniczości, ale to dosyć istotny dla relacji element) specjalnie zakupiony na podobne okazje czerwono-żółty szalik ESPANA dumnie powiewał na wietrze.

Kiedy teraz tak myślę, to już wtedy powinnam się zaniepokoić. Albo chociaż zmienić buty. Żadnych, dźwięków "Danza Kuduro", żadnych "guapa! guapa!", tylko echo donośnych męskich chóralnych śpiewów. Idę dalej, błogo nieświadoma, a przecież mijający mnie mężczyzna w zielonym stroju Borata i twarzy wymalowanej w irlandzkie barwy powinien dać mi do myślenie o powadze sytuacji. Nic z tego.

Wreszcie dochodzę do miejsca centralnego, gdzie dumnie stoi Neptun. Nie widać Neptuna. Nie widać otaczającej go fontanny. Nic nie widać. Przez chwilę myślę, że oślepłam, tylko zamiast czarnego wszystko jest zielone. Dziwne uczucie.

Zielono. Wszędzie zielono. Nie, no w sumie to miejscami bywało ciut biało i ciut pomarańczowo. Ale wciąż, głownie zielono.

Rozglądam się dookoła, zielona masa zaczyna nabierać realnych kształtów. To znaczy o ile realnymi kształtami możemy nazwać rozdzielenie na twarz, tułów i czapkę-włosy od Carlsberga. Ach, no i oczywiście pelerynę-flagę. Gdzie do cholery są Hiszpanie?

Zastanowiłabym się nad tym, ale nie słyszę własnych myśli. Wszyscy śpiewają, donośnie, dumnie, trochę pijacko zawodząc, ale wciąż dumnie, nawet trochę mam ciarki pod swoim hiszpańskim szalikiem . Kilka piłkarskich przyśpiewek śpiewanych w różnych grupkach łączy się w jedną wielką mieszankę. Niektórzy tańczą, w zależności od umiejętności, stopnia trzeźwości umysłu i kreatywności jest to a) tradycyjny irlandzki taniec, b)skakanie w kółko z kolegą c)kiwanie się na boki.

Chwila konsternacji. Oglądałam ten sam mecz? Może te gole Torresa to były samobóje? Może Casillas bronił dla Irlandii? Zanim zadam sobie w myślach kolejne pytanie moje różowe szpilki wraz z moją skromną osobą zostają oderwane od ziemi. Ot, tak po prostu. Patrzę w dół. Widzę zieleń. Zieleń okręca mną dookoła osi, zieleń dookoła mnie wiruje. Nie wiem co się dzieje, ale jest fajnie. Zieleń po dłuższej chwili kładzie mnie z powrotem na ziemię, przedstawia się, i tym sposobem zdobywam Pierwszego Najlepszego Irlandzkiego Przyjaciela, których liczba wraz z upływającym czasem będzie wielocyfrowa.

Pierwszy Najlepszy Irlandzki Przyjaciel szybko załatwia formalności - to znaczy odpowiada na moje pytania:

- Czemu jesteście tacy weseli?
- A dlaczego mamy nie być?
- Przecież przegraliście! I to czterema golami!
- No i co z tego? Jesteśmy na EURO w Polsce!

Kiedy już to mamy za sobą, a obecność mojego szalika okazuje się tolerowana przybywają kolejni Pierwsi Najlepsi Irlandzcy Przyjaciele i zabawa się zaczyna. Nie wiadomo skąd i gdzie mam na głowie wielki zielony kapelusz, w mojej ręce ląduje wiadomej tożsamości trunek, a wszystkie "Peter'y", "John'y" tego świata chcą mnie uściskać. W co ja się wpakowałam?

Szybko się jednak daje ponieść zielonej fali, powiem Wam, że tutaj za drugim razem przyśpiewkę śpiewa się jakby znało się ją od zawsze, a i okazuje się, że jestem całkiem dobra w improwizacji irlandzkiego tańca. Serio, seriol.

I tutaj dochodzimy do dramatycznej części relacji - dewastacji różowych szpilek. Dziewczęta, jeśli kiedykolwiek będziecie chciały przystąpić do nauki irlandzkiej przyśpiewki, wpierw dowiedzcie się, czy posiadania ona jakąś choreografię i czy w jej zakres wchodzi zdejmowanie buta i skakanie na jednej nodze. Zwłaszcza jeśli macie na nogach swoje ulubione różowe szpilki. Jak nie zapytałam. Potem nie było odwrotu.

Więc kiedy śpiewałam sobie w najlepszy z moimi wszystkimi Pierwszymi Najlepszymi Irlandzkimi Przyjaciółmi "Stand up for the boys in green" doszło do refrenu (?), drugiej zwrotki (?), a Pierwsi Najlepsi Irlandzcy Przyjaciele zaczęli pozbywać się obuwia ze swoje prawej stopy lekko znieruchomiałam. Tego nie było w moim planie!

Na nic się zdały protesty, że to ukochane szpilki, że to różowe szpilki. Ściągnąć musiałam. Tak, i skakać na drugiej pozostałej różowej szpilce też.

A potem jeszcze jakieś kilkanaście razy ponownie i ponownie. Kto by tam dbał o różowe szpilki, kiedy Irlandia się bawi. Ja przez chwilę też nie dbam, będę żałować tego później (do teraz nie mam odwagi podnieść ich spod łóżka i sprawdzić stanu używalności). Poznaje tyle przyśpiewek kibiców, że mogę przeprowadzić się do Irlandii i przez 10 lat chodzić na każdy mecz i wciąż mieć kilka nieużytych w zapasie. Nie wspominając, że na każdej irlandzkiej zabawie zostanę królową parkietu.

Zabawa z powodów atmosferycznych przenosi się do jednego z pubów, jednak nic nie traci na swojej ekspresyjności. Krzesła i stoliki znajdujące się w pobliżu mini-parkietu przeszły dosyć ciężki okres. Nikt raczej nie przejmuje się, że step irlandzki do "Ai se eu tu pego" to niekoniecznie odpowiedni układ, ale Michel Telo byłby z nas dumny ile serca wkładamy w jego wykonanie. Znowu skaczę na jednej nodze, znowu śpiewam "Stand up for the boys in green", a obok mojego hiszpańskiego szalika na szyi pojawia się zielony.

W końcu nieśmiało podchodzi w naszym kierunku kelnerka - zamykają pub. Nie wiem kto jest bardziej rozczarowany - ja czy moi irlandzcy koledzy. Przez chwilę mam wrażenie, że nie ma od nas smutniejszych ludzi na świecie, to jedyny moment od kilku godzin, kiedy ich twarzy nie rozciągają się w szerokim uśmiechu. Wychodzimy na zewnątrz. Dacie wiarę, że o siódmej rano tak mocno grzeje słońce?

9 dowodów na to, że można zrobić dobrą piosenkę piłkarską>>

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.