Chciałyście kiedykolwiek zobaczyć "Happy Birthday" w wykonaniu Schweiniego i z odpowiednim układem choreograficznym?

Tak? To dziś jest ten dzień, w którym wasze marzenie się spełni.

Ale spokojnie, nie wszystko od razu. Najpierw wyobraźcie sobie taką sytuację: menadżer klubu w którym gracie obchodzi swoje okrągłe pięćdziesiąte urodziny , co z tej okazji dla niego przygotujecie? Uroczysta galę z całą drużyną odwaloną w garnitury od Hugo Bossa? A może jakiś mini spęd z niekończącymi się przemówieniami? Kwiaty, bombonierki i wielki tort?

Eeee to wszystko już przeżytek. A przynajmniej tak wszyscy zgodnie twierdzą w Bayernie i na okrągły jubileusz Uliego Hoeness'a postanowili przygotować coś specjalnego, coś co zapamięta jako do końca życia i coś co będzie padać jako odpowiedź przy pytaniu "najlepszy prezent urodzinowy jaki kiedykolwiek dostałeś?"

I jeśli po tytule spodziewacie się Bastiego w świetle reflektorów i szalejącym z mikrofonem po całej przeznaczonej dla niego scenie, to musimy Was trochę rozczarować. W niecodziennym składaniu życzeń menadżerowi klubu udział brała demokratycznie cała drużyna, która niczym najwyższej klasy chór ustawiła się rządkami na schodach. Nie, tak naprawdę przez te dziwne konstrukcje udające pochodnie po obu ich stronach nadają klimat teledysku Lady Gagi. Albo chyba jednak bardziej chór? Spójrzcie na ten ruch ręki w 28 sekundzie (ciekawe ile razy to ćwiczyli?) niczym rasowy dyrygent prowadzący swoją orkiestrę. A orkiestra postanowiła spróbować swoich sił w najpopularniejszym przeboju od lat, czyli "Happy Birthday" z dedykacją dla swojego menadżera,

Bądź, co bądź, to Schveini ukradł swoim kolegom całym show. Frank Ribery co prawda walczył dzielnie smyrając za uchem Robbena i zaczepiając go w każdy możliwy sposób, a z zawstydzeniem uśmiechający się Boateng w swoich okularkach był naprawdę uroczy, ale gdy kamera zaczęła przesuwać się w bok, gdy zobaczyłyśmy już wchodzącą w jej kadr rękę żywo poruszającą się we wszystkie możliwe strony, już wtedy wiedziałyśmy, że do kogo ona będzie należeć, ten zostanie gwiazdą tego "Happy Birthday". I tak też było:

Patrzymy na końcówkę, gdzie wszyscy na oślep uderzają się po głowach i innych częściach ciała i stwierdzamy, że istnieje prawdopodobieństwo, że oni sami podczas nagrywania mieli więcej radochy, niż Uli Hoeness będzie miał przy oglądaniu tego.

18 najsłodszych momentów 2011 roku>>

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.