Groszek zaprasza nas do Meksyku!

I przy okazji bije nieoficjalny rekord jak najczęstszego wypowiadania słowa "mehiko" w czasie czterdziestu sekund.

To nam się chłopak rozochocił! No, no. Najpierw namiętny romans z biczfejsem z randkami w każdą środę , potem garnitur po bracie, uśmiech numer pięć i zalotne spojrzenie na błyszczącej okładce GQ , a teraz TO. TO, czyli kolejny niecny PR-owy chwyt marketingowy mający na celu zmuszenie nas (nie żebyśmy znowu jakoś żywo oponowały) do spędzenia z jego zielonookim spojrzeniem kolejnego już popołudnia.

Tym razem cel jest jednak nieco bardziej szlachetny aniżeli zdobycie uznania naszych ślinianek (GQ)/ szacun kolegów z szatni (biczfejs), lecz promocja swojej ojczyzny. Chicharito jako niekwestionowany bohater, półbóg i najlepszy (obok nachos i sombrero) produkt eksportowy Meksyku został zaproszony do współpracy przez lokalny departament turystyki, by zachęcać nas wszystkich do spędzenia wakacji w tamtejszych rejonach. Tak, został najprawdopodobniej najsłodszym ambasadorem Meksyku w historii.

A zrobił to oczywiście za pomocą ruchomego obrazu - niestety tylko czterdziesto-sekundowego, stety: pozwalającego zobaczyć nas piękno Meksyku z bardzo bliskiej odległości.

Czy nie jest urocze, jak gimnastykuje swoje usta i wysila mimikę, by jak najwyraźniej, najbardziej zrozumiale wypowiedzieć każde z słów? Czy tylko my zauważyłyśmy, że ze swoim idealnym różowym kolorem te usta mogłyby być naszym logo? Czy jego angielski akcent (menyyy emoŁszyNS!) nie jest naprawdę rozkoszny? A garnitur bynajmniej nie leży ciut lepiej niż ten z sesji GQ? I to "mehiko" "mehiko" "mehiko". Awwwwwwwww po stokroć.

Zaraz, gdzie zapodziało się nasze różowe sombrero? Ruszamy do Meksyku!

embed

Marina

P.S. Nie chcemy psuć idei całego przedsięwzięcia, ale po co mamy przyjeżdżać do Meksyku, skoro jego reklamowana tutaj największa atrakcja i tak jest w Manchesterze?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.