Jeszcze większe ufff... czyli Legia i Śląsk też awansują

Ale po jakich, wykrakanych przez nas, mękach. I o ile w przypadku Wisły denerwowałyśmy się strasznie, ale ona robiła ze swojej strony wszystko by nas uspokoić, i w dodatku robiła to całkiem ładnie, o tyle Legia i Śląsk wystawiały nasze nerwy na ciężką próbę, i tak jak przed laty Tomasz Zimoch domagał się tego od jednego tylko Turka, tak teraz my nie mogłyśmy się doczekać aż ten mecz skończy cała ich drużyna.

Wiecie, zasadniczo nie jesteśmy przeciwniczkami tzw. wyrachowanego futbolu (siemasz, Jose <3), potrafimy docenić dyscyplinę taktyczną i nie uważamy, że jedynie zespoły mając 75% posiadania piłki i wymieniające miliony podań są warte oglądania i docenienia. A jednak catenaccio, tudzież antyfutbol w wykonaniu Legii (o Śląsku za chwilę) przyprawiały nas o ból zębów i nie wiemy do końca ile z tego było spowodowane nerwami o awans wojskowych, a ile hmm, wrażeniami artystycznymi. NA szczęście stadion w Warszawie ma zawsze do zaoferowania coś więcej niż piłkę nożną, mogłyśmy więc przynajmniej posłuchać wspaniałego dopingu kibiców z Łazienkowskiej.

Liczy się jednak to, co w sieci, i nawet jeżeli w tej sieci nic nie ma, to liczy się to co przed tygodniem, czyli Legia awansuje po golu Miro Radovicia na trudnym, tureckim terenie. O dziwo, tak buńczuczni przed meczem Turcy okazali się na polskiej ziemi dużo słabsi niż u siebie, a ich nieudolność w kreowaniu okazji przewyższała nawet naszą. Wstyd się też przyznać, ale za każdym razem gdy kamery pokazywały zawodnika z numerem 55 robiło nam się jakoś milej, choć nie było to jakieś oczywiste ciacho, a jednak niejasne wspomnienia młodego Ozila i jego trudnej urody... No ale dobra, nie było tego, wcale, a wcale nie jest tak, że zwracamy uwagę na ciacha w obozie wroga...

Zamiast tego dziękujemy Legionistom za spełnienie naszych postulatów, a lechitce15 za zdjęcia . Tylko nie rozumiemy co Kuba jeszcze robi w tej koszulce:

embed

Legii udało się w dwumeczu strzelić przynajmniej jednego gola, natomiast Śląsk raczył nas "emocjami" do ostatniej minuty dogrywki, o ile emocjami można nazwać smutny, chodzony mecz, o którym każdy chyba marzy, by skończył się jak najszybciej, a on trwa i trwa i trwa... I jeszcze ten smutny, pusty, lekkoatletyczny stadion... Śląsk był drużyną wyraźnie lepszą, a mimo tego, nie potrafił udowodnić tego golem, drżałyśmy więc o losy awansu do końca, choć nie ma chyba przesady w stwierdzeniu, że prawdziwa gra zaczęła się w konkursie rzutów karnych.

Wtedy to bohaterem został Marian Kelemen, który w brawurowym stylu obronił dwa strzały i zapewnił swojemu zespołowi dalszy udział w eliminacjach. Radość była tak wielka, że natychmiast zapomniałyśmy o 120 minutach udręki, bo widzicie prawdziwych mężczyzn poznaje się po tym, jak kończą...

PS. Czy Wam też się wydawało, że przeciwnicy naszych drużyn to taki podrabiany Milan? W Gaziantepsporze dostrzegłyśmy podrabianego Nestę, podrabianego Seedorfa, podrabianego Inzaghiego i Gattuso, sam trener zaś był (dla niepoznaki) parodią Guardioli...

PS. Teraz Śląsk może trafić na jeden z tych zespołów: PSV Eindhoven (Holandia) Dynamo Kijów (Ukraina) Celtic Glasgow (Szkocja) Lazio Rzym (Włochy) Birmingham City (Anglia) Rapid Bukareszt (Rumunia). Legia natomiast zmierzy się z kimś z grupy Tottenham Hotspur (Anglia), Spartak Moskwa (Rosja), Hapoel Tel-Awiw (Izrael), Athletic Bilbao (Hiszpania), PAOK Saloniki (Grecja). Ufff, lekko nie będzie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.