MŚ w lotach. Stoch daleko od złota

Kamil Stoch piąty po pierwszym dniu mistrzostw świata w lotach w Harrachovie. Dwukrotny mistrz olimpijski traci do prowadzącego Severina Freunda 27,2 pkt, do trzeciego Petera Prevca 11,8 pkt

Wielkie latanie w Harrachovie zaczęło się od pierwszego skoku. Gdy startujący z nr. 1 Dmitrij Wasiliew osiągnął 197 m, wydawało się, że długo nikt go nie przeskoczy. Tymczasem dalej poleciał już następny zawodnik Anders Bardal, który wylądował na 203,5 m.

Na kolejny tak imponujący skok trzeba było czekać, aż na rozbiegu pojawili się faworyci. Dopiero skaczący z nr. 36 Severin Freund wyrównał osiągnięcie Norwega i wyprzedził go ze względu na mniej sprzyjający wiatr.

To były dwa najdłuższe loty pierwszej serii, a jak się okazało, także całego dnia, bo warunki na czeskim mamucie się zmieniły. W pierwszej serii wiatr wiał skoczkom pod narty, nosząc daleko, w drugiej z tyłu strącał na zeskok. Sędziowie wydłużyli rozbieg aż o trzy belki, ale nikt już nie osiągnął 200 m.

Kamilowi Stochowi pierwszy skok się nie udał. Nie był może zupełnie zły, ale co najwyżej poprawny. Odległość 186 m dała Polakowi szóste miejsce, ale tracił do Petera Prevca aż 23,1 pkt. Słoweniec prowadził po pierwszej serii, choć nawet on nie "odlatywał", jak w czwartkowych kwalifikacjach, kiedy otarł się o rekord skoczni, osiągając 214 m (przy lądowaniu podparł się ręką). W pierwszej serii uzyskał 200 metrów, ale po przeliczeniu punktów za wiatr wystarczyło mu to do prowadzenia.

22 lata po swoim triumfie w mistrzostwach świata w lotach, do Harrachova wrócił Noriaki Kasai. 42-letni Japończyk oszczędzał siły, rezygnując z treningów i kwalifikacji, ale kiedy zaczął się bój o medale, jeszcze raz pokazał, że jest w wielkiej formie. W pierwszej serii uzyskał co prawda 187,5 metra, ale ponieważ miał najgorsze warunki ze wszystkich, zajmował piąte miejsce.

Bardzo dobry skok oddał Maciej Kot i choć w jego końcówce walczył o zachowanie równowagi w locie, wylądował na 184,5 m, zajmując dziewiątą lokatę. Jan Ziobro i Klemens Murańka zakwalifikowali się do finałowej trzydziestki (po pierwszej serii dziesięciu najgorszych zawodników odpadło z rywalizacji). Wszyscy Polacy przetrwali, choć Ziobro i Murańka zupełnie inaczej ocenili swój występ. Pierwszy był wściekły, po drugim skoku stwierdził, że nie znajduje słów, by ocenić tak słabe loty, drugi mówił, iż udało mu się przełamać strach wobec mamuta i jest z siebie zadowolony. Po pierwszym dniu Kot jest 10., Murańka 25., a Ziobro 27.

Na niedzielę zaplanowano konkurs drużynowy, a wczoraj czwórka Polaków uzyskała w sumie 1340,9 pkt. Lepsi byli tylko Norwegowie (1375,5), gorzej skakali Austriacy (1333,3) i Czesi (1338,4). Z innymi reprezentacjami drużyny Łukasza Kruczka porównać się nie da, bo do drugiej serii awansowało tylko dwóch Niemców, dwóch Japończyków i trzech Słoweńców.

W drugiej serii wiatr się zmienił i zaczął wiać w plecy zawodników. Kolejni skoczkowie spadali ze skoczni, a wypadek Antonina Hajka przypomniał, że loty to sport ekstremalny. Czech dobrze wylądował, uzyskał przyzwoitą jak na złe warunki odległość 167 m, po czym pomknął na dół i gdy chciał wyhamować, wypięła mu się narta. Z impetem uderzył w bandę i ze skoczni zabrano go na noszach. - Na skoczni można się rozluźnić dopiero po zdjęciu nart - skomentował Ziobro.

Niedługo potem Roman Koudelka skoczył 197 m. Stoch uzyskał 190 m i awansował o jedno miejsce. Freund, Bardal i Kasai nie zawiedli. Słabszy skok oddał Prevc i spadł na trzecią pozycję.

Piątek był pogromem byłych mistrzów w lotach. Robert Kranjec (broniący tytułu sprzed dwóch lat), Rune Velta (wicemistrz 2012), Simon Ammann (mistrz 2010) i Gregor Schlierenzauer (mistrz 2008) przekonali się, że na skoczni mamuciej decydująca jest aktualna forma, a nie zdobyte kiedyś medale. Po pierwszym dniu Schlierenzauer jest jedno miejsce przed Murańką, Velta rozdziela Polaków, a Kranjec zajmuje przedostatnie miejsce w klasyfikacji generalnej.

W sobotę o 15.50 kolejne dwie serie, które wyłonią mistrza świata, w niedzielę o 13.40 konkurs drużynowy. Transmisje w TVP 1 i Eurosporcie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.