Kamil Stoch: To jeszcze nie koniec. Jedziemy dalej z tym koksem

Teraz czas na jeszcze większe rozpędzenie się. Jedziemy dalej z tym koksem. Bez żadnych prognoz, te zostawiam bukmacherom. Ja zajmuję się brudną robotą - mówi polski mistrz olimpijski Kamil Stoch.

Rozmowa z Kamilem Stochem, złotym medalistą olimpijskim w skokach

RADOSŁAW LENIARSKI: Dotarło już do pana, że jest pan mistrzem olimpijskim?

KAMIL STOCH: Najbardziej się wzruszałem, gdy czekałem na swoją kolejkę do dekoracji. A potem, gdy grali hymn. Nie wiedziałem, jak się zaczyna druga zwrotka. Zaskoczony byłem, że ją zagrali. W ogóle nie mogłem zacząć, ale potem się rozpędziłem i było dobrze. Miałem trochę chrypkę, ale chyba dałem radę. Nie znajduję słów, które opiszą moje uczucia. I ta chwila trwa, nie kończy się.

Czy noc minęła spokojnie?

- Obudziłem się bez bólu pleców, gardła. Obudziłem się po mistrzowsku. Była to krótka noc, bo późno wróciliśmy do wioski. Później chwilę posiedzieliśmy sobie z chłopakami. Pogadaliśmy do 5 rano o zawodach, o życiu, o miłości. Powitania hucznego nie było, koledzy z innych dyscyplin z nami śpią i z szacunku dla nich nie hałasowaliśmy zbytnio. Zjadłem późną kolację, wczesne śniadanie. Zobaczyliśmy prezent od moich kolegów z piętra, w tym Maćka Bydlińskiego - na prześcieradle napisali, że są z nas dumni i wywiesili je na naszych drzwiach. Mam nadzieję, że będę mógł im się zrewanżować.

Dzięki takiej rozmowie z kolegami chyba zeszło z pana trochę emocji?

- Tak, ale naprawdę nadal nie dociera do mnie, co się stało. Oczywiście wiem, że mam medal, ale mam tutaj jeszcze sporo do zrobienia, nie tylko ja zresztą, ale koledzy też. Nie czas teraz na przystanek, teraz jest czas na jeszcze większe rozpędzenie się. To, co było wczoraj, było wczoraj. Jedziemy dalej z tym koksem. Bez żadnych prognoz, te zostawiam bukmacherom. Ja zajmuję się brudną robotą.

Zdobycie medalu nie tylko nakręca mnie bardziej, ale dzięki temu, co się stało, wiem, że jeśli wszystko zrobi się normalnie, dobrze, można wiele osiągnąć. Wiemy doskonale, że jesteśmy świetnie przygotowani do igrzysk i do tego sezonu. Trzeba tylko w siebie wierzyć. Nadal nie czuję żadnej presji. Nigdy nikomu nic nie obiecywałem, żebym miał ją czuć. I nadal nie będę obiecywał i nie będę zapewniał o niczym. Po prostu będę robił swoje, oddawał skoki, które będą mnie cieszyć. Myślę, że to mi wystarczy.

Po pierwszym konkursie mogłem zobaczyć, gdzie jestem, schodzą z głowy emocje. Pierwsze zawody zawsze są najtrudniejsze.

Ile SMS-ów przyszło z kraju?

- Bardzo dużo. Około 100.

Zwierzchnik sił zbrojnych, prezydent RP, który zezwolił na używanie szachownicy na kasku, przysłał SMS-a?

- Nie wiem, chyba nie. Jeżeli przysłał, to się nie podpisał. Ale ja odpowiedziałem na każdy SMS. Trochę długo to trwało, ale na rachunek starczy. Akurat przyda się premia za medal.

Kask zaprojektowała moja żona, miał się przysłużyć. Ale kask sam nie skacze, to ja muszę wykonać większość pracy. Jest dodatkiem, talizmanem. Zwłaszcza kiedy ma się zgodę noszenia na nim symbolu polskiego lotnictwa. Dla mnie to miało wielkie znaczenie i dziękuje, że pozwolono mi go tam umieścić. Wiem, dostałem już zaproszenia na kursy szybowcowe, bardzo mi miło, ale nie wiem, czy skorzystam. Na razie tu mam coś do zrobienia, są dwa konkursy i chcemy w nich jak najlepiej skakać. A potem? Na igrzyskach nie kończy się świat, jest Puchar Świata i wiele do osiągnięcia.

Wie pan, co się dzieje w internecie? W Polsce szaleństwo...

- W internecie sprawdzam tylko pocztę. Nie czytam komentarzy ani informacji, bo od czasu do czasu pojawiają się takie, które mogą zaszkodzić. Jak się czyta dziewięć pozytywnych i jedną negatywną, to właśnie ona zostanie w głowie. Nie chcę. To, co się dzieje na świecie, streszczają mi najbliżsi i są to informacje, które mogą mi pomóc.

Pana rodzinny Ząb świętuje. Gotowy jest pan na kamilomanię?

- Wolałbym jej uniknąć. Na takie rzeczy przyjdzie pora później. Zazwyczaj takie ceremonie, powitania kosztują energię i czas, które muszę poświęcić. Jeśli to możliwe, chciałbym poprosić, aby tego nie było.

Trener Łukasz Kruczek to czarodziej skoków, geniusz?

- Jego największą bronią jest mózg, którego używa. Nie będę mu słodził, bo się zamknie w sobie, ale uważam, że jest jednym z najlepszych trenerów na świecie i że mieć takiego człowieka u swojego boku to skarb. Maszyna, którą zbudował ze swoimi ludźmi ze sztabu, działa perfekcyjnie, każdy trybik się kręci z odpowiednią szybkością, oliwy też nie brakuje. Składam wielkie dzięki jemu i każdemu, kto mi pomagał.

Gdzie będzie pan przechowywał medal?

- Na razie położę na półce, niech leży. Na skocznię go nie wezmę, skakać mi nie pomoże. A przecież czas na kolejne osiągnięcia.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.