Soczi 2014. Kowalczyk: Wierzę, że się da. Igrzyska są po to, żeby wierzyć

- Sportowiec to nie tylko maszynka do medali, czasem trzeba po prostu dobrze odrobić swoją pracę i zobaczyć, co to dało. Część klasyczną pewnie skończymy dużą grupą, wszystko się rozstrzygnie na trasie łyżwowej - mówi Justyna Kowalczyk przed sobotnim biegiem łączonym. Relacja Z Czuba i Na Żywo na Sport.pl z walki o medal o godzinie 11.

Paweł Wilkowicz: Jak nastrój przed pierwszym biegiem olimpijskim?

Justyna Kowalczyk: Igrzyska. Walczymy. Nie startowałam od tygodnia, dam z siebie wszystko, mam tylko nadzieję, że moje ubranka startowe dojadą na czas, bo na razie ich nie ma. Niech mi wyjdzie taki bieg jak wszystkie olimpijskie dotychczas, poza tym z Turynu, w którym straciłam przytomność. Niech to będzie bieg, w którym zrobię wszystko, na co mnie stać.

A ze względu na kontuzję stopy ten bieg będzie swego rodzaju próbą?

Nie, na igrzyskach nie robimy już testów. Nie miałoby to sensu, przecież przez cztery dni do następnego startu i tak niewiele się zmieni. Nie mam też nigdy listy priorytetów na igrzyska. Nie dzielę biegów na bardziej i mniej ważne, zawsze staram się nie patrzeć na takich imprezach dalej niż na najbliższy start. Oczywiście, wiadomo, gdzie mam mniejsze, a gdzie większe szanse. Ale sportowiec to nie tylko maszynka do robienia medali, czasem chodzi po prostu o to, żeby dobrze odrobić swoją pracę i popatrzeć, jaki to da rezultat. Na szczęście w czasie maksymalnych wysiłków w takiej otoczce, otoczce olimpijskiej, poziom adrenaliny i tych wszystkich innych hormonów uśmierzających ból jest tak duży, że na pewno nic nie będę czuła.

Pogoda?

Prognozy mówią, że ma pozostać jak jest, może zrobi się tylko trochę cieplej. Trudne warunki do smarowania, w jednym miejscu stoi woda, w innym jest zamarznięte. Ale na szczęście wszyscy serwismeni mieli tu kilka dni, żeby się rozejrzeć, zorientować, wybrać najlepszy wariant na taki miszmasz. Na pewno lepsze takie warunki niż wszystko, co mogłoby lecieć z nieba. Trasa jest, jak już opisywałam, łatwa w części klasycznej i bardzo ciężka wydolnościowo.

To dobrze dla ciebie?

Nigdy na takiej nie biegłam, więc nie wiem. To znaczy - biegłam tutaj, rok temu, ale wtedy nie dokończyłam biegu. W klasyku jest dużo zakrętów. Trasa, można powiedzieć, samojadąca: zjeżdża się, wyjeżdża się, zjeżdża się, wyjeżdża się, tak to właściwie cały czas wygląda w lesie. Do stadionu jest dwa razy podbieg, ten sam, niezbyt długi, ale bardzo stromy, zjazd, stadion, zmieniamy narty, potem bardzo szybki i bardzo długi zjazd, zakręcamy i biegniemy pod górę to, co przed chwilą było w dół. Długo, wolno, potem znowu stadion, drugie okrążenie, ten sam zjazd, na którym nogi będą już na pewno bardzo bolały. I podbieg. No i finisz, dość długi zresztą. Ta trasa tak naprawdę składa się z tego jednego zjazdu, podbiegu z powrotem, i tego maleństwa przed metą.

Lubisz biegi łączone?

Tak, to jedne z tych, które lubię. Nie jest może moją najlepszą konkurencją, ale taką, która dawała mi wiele satysfakcji. To pierwszy bieg łączony w sezonie, więc tym bardziej jestem ciekawa. A zazwyczaj pierwsze biegi łączone w sezonie wychodziły mi całkiem nieźle.

Podkreślasz, że trasa do klasyka jest łatwa. Czyli samotne szarże tutaj nie mają sensu?

Nie będzie żadnych samotnych szarż, jestem tego pewna. No chyba że ktoś miałby jakieś hipernarty. Ale było tyle dni do przetestowania ich w podobnych warunkach, że - mam nadzieję - będziemy miały podobne narty. Biegi to sport sprzętowy, próbuję to wytłumaczyć od ośmiu lat, że tutaj na maśle się nie da. I do stylu klasycznego i dowolnego bardzo ważne jest to, co na ślizgu. Oczywiście, w klasyku to bardziej widać, bo jak ktoś ma źle posmarowane, to albo biegnie ciężko, albo idzie, albo się w ogóle przewraca. Ale i w łyżwie smar potrafi tak samo namieszać. Tu wyzwaniem jest różnica temperatur w słońcu i w cieniu, a my będziemy musiały pamiętać, że nie w każdym miejscu na trasie narty będą mogły pracować idealnie.

Rok temu nie dokończyłaś tutaj biegu łączonego właśnie przez zły dobór nart. Takie niepowodzenie sprawia, że trasa, na której się zdarzyła wpadka, trafia u ciebie na czarną listę, do pomszczenia?

Zeszłam w życiu z trasy trzy razy świadomie i raz nieświadomie. Tam gdzie mnie zwieźli, czyli w Turynie, w następnym biegu zdobyłam medal. W Oslo, gdzie się zgubiłam, zdobywałam potem medale mistrzostw świata i byłam na podium w Pucharze Świata. Do Sapporo, gdzie podczas mistrzostw świata nie dokończyłam biegu, na szczęście nie musiałam już wracać. A tutaj - zobaczymy co się zdarzy.

Brzmi ta sekwencja zdarzeń całkiem optymistycznie.

Gdzieś trzeba szukać tego optymizmu, prawda? Ja też przecież się martwię, dlaczego miałabym się nie martwić, to igrzyska olimpijskie, a nie bieg o pietruszkę. Nie mogę zapominać, co się dzieje z moim organizmem, ale nie mogę nie wierzyć. Od tego są igrzyska, żeby wierzyć.

Wiemy, jak mocne są Norweżki, że Szwedka Charlotte Kalla nastawia się tutaj właśnie na bieg łączony i na 30 km. Ktoś jeszcze może do was doskoczyć?

Finki mogą namieszać. Myślę, że klasyk skończy cała grupa, nikt nie ucieknie, i teraz pytanie jak kto będzie rozkładał siły, kto będzie dyktował tempo, kto to wytrzyma. Najprościej mówiąc, zobaczymy, kto będzie umiał biec za Therese Johaug.

Ale akurat na tej trasie powtórka z Val di Fiemme, czyli z norweskiego czteroosobowego pociągu, który cię zgubił w drodze po medal, nie jest możliwa?

Trasa jest bardzo ciężka, ale wcale bym się nie zdziwiła, gdyby się jutro w liderującej grupie znalazły wszystkie cztery Norweżki. To najgorszy wariant, ale co zrobić. Są dobre.

Polska kadra na Soczi 2014 - zobacz, za kogo będziesz trzymać kciuki! Kliknij, aby obejrzeć galerię

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.