Justyna Kowalczyk: Tu naprawdę nie chodziło o mojego focha, tylko o zasady

Nie było mi łatwo, ale teraz wiem, że wycofanie się z Tour de Ski było jedyną słuszną decyzją. Trzeba walczyć o siebie. O igrzyska w Soczi się nie boję. Plany się zmieniły, ale zrobimy z moim zespołem wszystko, żeby po tym całym zamieszaniu spaść na cztery łapy - mówi Sport.pl Justyna Kowalczyk.

Paweł Wilkowicz: Oglądasz Tour de Ski?

Justyna Kowalczyk: Mam nadzieję, że będę w stanie. Niektóre biegi ominę, żeby sobie nie psuć humoru. Resztę obejrzę. Na prologu trochę sobie przysnęłam, bo dużo mnie to wszystko kosztowało emocji i sił: ostatni wieczór przed podjęciem decyzji, ranek, przedpołudnie. Zbudziłam się na końcówkę i zobaczyłam to, co nas wszystkich najbardziej interesowało, czyli podium Sylwii Jaśkowiec. Nikt się tego nie spodziewał, ja też nie. Ale było jasne, że Sylwia się coraz lepiej odbudowuje po tym wszystkim, co ją od losu spotkało, po wypadku, który tyle namieszał. Straciła kilka kilogramów w porównaniu z poprzednimi latami. Ma zwykle świetne czasy na swoich zmianach sztafet, znakomicie pobiegła niedawno w Davos. A technikę łyżwową ma nie od dziś doskonałą, świetnie się układa na zakrętach. W końcu była podwójną młodzieżową mistrzynią świata właśnie na 10 km dowolnym i w biegu łączonym. Ma bardzo dobrą koordynację ruchową. Mówiąc najprościej, Sylwia jest wszystkim tym, czym ja nie jestem. Co mi idzie źle, jej dobrze, i na odwrót. Gdyby nas połączyć, tworzyłybyśmy zawodniczkę idealną, nawet w budowie ciała. Ta trasa była dla niej: szybka, zlodowaciała, wymagająca technicznie. Szacun. Jak tylko ją zobaczę i będę miała czapkę na głowie, to ściągnę.

Szkoda, że nie ma takiej szybkiej dziewczyny w klasyku, do drużynowego sprintu na igrzyskach.

Spokojnie, jeszcze i Sylwię nauczymy trochę kręcić tyłkiem.

Słucham?

Cały patent w klasyku polega na tym, żeby ładnie kręcić tyłkiem. To jedna z pierwszych rad, jaką usłyszałam, gdy się uczyłam biegać na nartach. Dziewczyna, która wtedy bardzo dobrze biegała, powiedziała: Justyna, to cała tajemnica.

Nie żal trochę, że Tour się toczy bez ciebie?

Oczywiście, że żal. Długo nie byliśmy w stanie zdecydować z trenerem, więc postanowiliśmy, że damy sobie jeszcze czas, prześpimy noc z piątku na sobotę, a rano będzie męska rozmowa i męska decyzja. Tak się stało. Jeszcze w piątek wieczorem byłam bliska startu. Ale rano byliśmy stuprocentowo zgodni, że trzeba zrezygnować. Trener nawet nie szukał żadnych "za". Obstawał twardo przy rezygnacji.

Mówiłaś o niej w wywiadzie dla TVP ze łzami w oczach.

Nastrój nie jest najlepszy, wiadomo. Ale to minie. Zdania na temat tego, co się stało, nie zmienię. Czułam się zawsze ambasadorką Tour de Ski. I dziwnie to wyszło. Ale wierzę, że droga, którą poszliśmy, jest najlepszą z możliwych. Tak trzeba było postąpić. Po czterech zwycięstwach w Tourze już nie muszę niczego udowadniać. Chciałam wygrać Puchar Świata, ale trudno, już kilka wygrałam. Są rzeczy ważne i ważniejsze. Uznałam, że teraz najważniejsze będzie zawalczyć o siebie. I jeśli dobrze odczytuję reakcje ludzi, to myślę że nasz szef, Pierre Mignerey, długo się będzie zastanawiał następnym razem, gdy go podkusi, by robić taką dysproporcję stylów w Tourze. Tu naprawdę nie chodziło o mojego focha, tylko o zasady.

Kwalifikacje do Turnieju Czterech Skoczni w Oberstdorfie, a nawet sobotnie zawody biatlonistów na stadionie w Gelsenkirchen pokazały, że w Niemczech jednak niektórzy radzą sobie z organizacją zawodów, nawet gdy śniegu jest mało.

Oczywiście, że można sobie poradzić. Nawet w Oberhofie leżą zwały śniegu przykryte jakąś papą czy trocinami. Czekają na zawody biatlonistów na początku stycznia. Pewnie ci biatloniści nawet nie poczują, że tu teraz była wiosna, padał deszcz i kwitły kwiatki. Wszystko będzie przygotowane znakomicie. Bo to jest miejsce żyjące biatlonem i trudno mieć o to pretensje do organizatorów, że się mocniej przykładają do tego, na czym im bardziej zależy. Trzeba za to pytać o politykę naszych działaczy z FIS-u, którzy nie zapewniają nam startów w miejscach, w których biegi są ważne. Są przecież miejsca, gdzie się biegi kocha, i ludzie, którzy wiele by zrobili, by gościć u siebie początek Touru. Ale oni nie dostają szansy. Trafiamy tam, gdzie nas czasem traktują po macoszemu. Opowiadają nam jakieś bajki o tym, że nie dałoby się wyciąć torów do klasyka, bo jest za mało śniegu. Trener był w sobotę na trasie, leży kilkadziesiąt centymetrów śniegu. Można wyciąć tor trzy razy głębiej, niż to jest wymagane. Ale to już historia.

A co teraz?

Jedziemy trenować. Maciek Kreczmer też się wycofał z wyścigu i ruszamy. Niestety, nie udało się zarezerwować miejsc w Santa Caterina, jest za bardzo oblegane w okresie świąteczno-sylwestrowym. Znaleźliśmy inne fajne miejsce. Nie było łatwo, część obozu mamy już zabukowaną, część jeszcze nie, będziemy się trochę poniewierać przez pierwsze dni, ale najważniejsze, że wylądujemy w wysokich górach. Powinno być wszystko dobrze. Jestem smutna z powodu Touru, ale absolutnie nie zniechęcona do ciężkiej pracy. Trener już naszkicował, co i kiedy mam zrobić w tej sytuacji. I do dzieła. Cała drużyna przyjęła decyzję moją i trenera z dużym szacunkiem. Teraz staramy się zrobić tak, żebyśmy wszyscy wyszli na tym najlepiej. Żebyśmy spadli na cztery łapy.

Zdajesz sobie sprawę, jak wielkie się z tego zamieszania wokół rezygnacji zrobiło wydarzenie?

Nie wiem, jak jest w Polsce, ale w Oberhofie to było jakieś szaleństwo. Dziennikarze z Norwegii byli gotowi czekać na mnie w hotelu kilka godzin. Niecodziennie się zdarza, że jedna osoba stawia się władzom.

No właśnie, jedna osoba. Przypomina się ostatni marzec w Falun, gdy zawodnicy wymusili zmianę tras solidarnym strajkiem. Dlaczego teraz solidarności zabrakło?

W Falun chodziło o niebezpieczne zjazdy. Każdy się bał o swój tyłek, że się połamie na ostatnich zawodach sezonu. Przewracały się nawet takie dziewczyny jak Kikkan Randall, która do biegów przyszła z narciarstwa alpejskiego. Tam się wszyscy przestraszyli, nie można było odpuścić. A tutaj? To nie tylko mnie zależało na zrównoważeniu programu. Podjeżdżały do mnie na treningach Finki, Austriaczki. Mówiły: masz rację. Ale... Nie wiem, jak to ująć. Pewnie im mniej na tym zależało niż mnie. Jak jesteś seryjnym zwycięzcą Touru, to podchodzisz do wszystkiego inaczej niż ktoś, kto zajmuje miejsca piąte, siódme, dziesiąte. Wiem, bo sama byłam też w takiej sytuacji i pewnie tamta Justyna podeszłaby do takiego sporu dokładnie tak jak większość. Albo by mi to nie sprawiało żadnej różnicy, albo bym machnęła ręką na niesprawiedliwość. Co się będę wychylać, jeszcze mnie potem zdyskwalifikują za byle co. A mamy teraz trochę takich przepisów, które pozwalają dać po nosie niepokornym. Przepisów o jakichś domniemanych korytarzach przez trasę itp. Fajnie można za to dyskwalifikować, więc po co się narażać. Poza tym, wokół mnie są same wielkie ekipy: fińska, norweska, szwedzka. To kombinaty, tam nie ma tak, że jedna dziewczyna się obruszy na jakąś krzywdę i już idą walczyć. Tam decyzje zapadają wyżej i brane są pod uwagę różne rzeczy, nie tylko dobro zawodników. To zresztą dobrze było widać w przypadku Rosjan. Mówili: gdybyśmy wiedzieli, że będzie taki program Touru, to wzięlibyśmy zupełnie inne zawodniczki, łyżwiarki. A wzięli klasyczki, i to te najlepsze na trudnych trasach. Ale protestu nie złożyli, bo nie mają w tym żadnego ważnego interesu. Wolą przecierpieć Tour i mieć święty spokój.

A ty nie chciałaś mieć świętego spokoju?

Ale ja walczyłam o zwycięstwo! Poza tym, ja to ja, nie zdzierżyłam. Nie chodzi o widzimisię. Chodzi o sprawiedliwość. O coś, co jest zapisane w przepisach. Niedawno w Davos zdyskwalifikowano Nikitę Kriukowa za to, że wystawił łokieć w sprincie łyżwą. Rosjanie poszli do jury po wytłumaczenie. Dostali jakiś ogólny przepis i uśmiech pana Mignereya. No to nic dziwnego, że się potem boją wychylić. A ja się nie boję. Będę mówić swoje i będę walczyć. Skoro łokieć uchybia przepisom, to chyba odejście od zapisanej równowagi między stylem klasycznym a dowolnym łamie przepisy jeszcze bardziej. Ale nasz pan szef mówi, że nie zmieni programu w Lenzerheide, żeby zrównoważyć zmiany z Oberhofu, bo będzie nudno. Wszystkiego się odechciewa. Słabe argumenty plus ironiczny uśmiech. Nie tak to powinno wyglądać.

Ktoś o to jeszcze walczył oprócz ciebie?

Oczywiście. Na odprawie kapitanów drużyn w przeddzień Touru Norwegowie prosili o to, żeby w Lenzerheide był drugi bieg dystansowy zamiast kolejnego sprintu. Bieg mógłby być nawet łyżwą. Szwedzi prosili, żeby w Toblach zmienić styl na klasyczny. Nie dlatego, że mają w tym interes. Tylko dlatego, że to jest Tour. Rywalizacja najwszechstronniejszych, wyzwanie, które coś znaczy w biegach. Zwycięstwo w Tourze to nagroda dla tego, kto umie biegać i sprinty, i długie biegi, i ze wspólnego startu, i indywidualnie. A tegoroczny Tour polega na tym, żeby dobrze biegać sprinty i jakoś się doczłapać na Alpe Cermis. Wielka mi uniwersalność. Trzeba Tour szanować. A co zrobił FIS? Przerywał im wszystkim na zebraniu w pół zdania. Zwykle w sprawach spornych są głosowania. Tu do tego nie dopuścili. Bo wiedzieli, że przegraliby z kretesem. Więc niech mi teraz nie mówią, że moja rezygnacja jest głupia. Głupie było to, co oni zrobili.

Wygralibyście to głosowanie?

Tak, bo ludzie chcą sprawiedliwości. Nie chcą Touru tylko dla siłowych zawodników, chcą też dla tych, którzy nadrabiają na dystansach. A co ma powiedzieć Therese Johaug? Uważałam, że ma w tym roku wielką szansę na zwycięstwo. Nawet gdybym ja startowała. W pierwszym odruchu byłam przekonana, że te zmiany programu nie są dla niej aż tak niekorzystne. Ale w sobotę usiadłam na spokojnie i przeliczyłam: gdzie i ile Therese straci. Dziewczyna poza Alpe Cermis po prostu nie ma gdzie nadrobić. Nawet gdyby mierzyła w 10 km klasykiem w Lenzerheide, to tam przecież będzie bieg ze startu wspólnego. Wiadomo, jak takie biegi wyglądają: Therese atakuje, wszyscy się za nią wiozą, Therese jest zrobiona na finiszu. Wszystko musi postawić na jedną kartę, na finałowy podbieg na Alpe Cermis. A do tego czasu ma gdzie sobie zabagnić sytuację.

Modyfikujecie jakoś plany na czas po Tourze?

Tak, mieliśmy po nim jechać bezpośrednio do Jakuszyc. Zostawiłam tam nawet nadmiar bagażu, którego nie wzięłam na Tour. Został tam też mój samochód. No trudno, teraz jak już pojedziemy w góry, to pewnie parę dni dłużej tam zostaniemy. Ale do Jakuszyc w końcu wrócimy. Dziś warunki są tam takie, że biegać można, ale nie jest perfekcyjnie. Przyszło ocieplenie, jest lód na trasie. Dopóki nie dosypie, to nie ma co wracać. Lepiej siedzieć tam, gdzie jest wysoko i mają dobrze naśnieżone trasy.

A plany startowe?

Nie zmieniamy, przecież nie pojadę po Tourze na sprint stylem dowolnym do Nowego Mesta, skoro mnie właśnie ta konkurencja zniechęciła do TdS. Kupy by się to nie trzymało. Będę wtedy w Jakuszycach albo włoskich górach. Jeśli gdzieś w okolicy będą rozgrywane biegi FIS albo nawet jakieś FIS-owskie maratony, to jestem za startem. Trener też. Będziemy szukać rywalizacji.

Zawsze mówiłaś, że potrzebujesz startowych wyzwań na najwyższym poziomie, żeby się przygotować do wielkiej imprezy. Nie zabraknie ich teraz?

No dobrze, to przebierzemy Maćka Kreczmera w czerwone norweskie ubranko i będę go gonić. A mówiąc poważnie: wszystko będzie dobrze. Do Touru w tym sezonie przystąpiłabym z wyższego pułapu niż zwykle. Wcześniejsze starty to pokazały, byłam w wyższej formie niż normalnie. Ja jestem bardzo przekorna i zrobię wszystko, żeby po Tourze mocno wrócić do rywalizacji.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.