PŚ w skokach. Polacy planują i wykonują

- Zanotowaliśmy świetny występ na 75 dni przed Soczi i na 1538 dni przed Pyeongchang, bo czas odliczamy również do tych igrzysk - zaskoczył Marek Siderek po pierwszym indywidualnym konkursie sezonu. 24 listopada w Klingenthal wygrał Krzysztof Biegun, 23 marca w Planicy Kryształową Kulą odebrał Kamil Stoch. - Nie zazdrościłem Adamowi, kiedy ją zdobywał, bo wiedziałem, że kiedyś i ja tego dokonam - mówi podwójny mistrz olimpijski. Ciekawe, co ludzie polskich skoków zaplanowali na następne lata.

W piątek w Planicy Stoch zajął czwarte miejsce i zapewnił sobie zwycięstwo w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. W sobotę razem z Maciejem Kotem, Piotrem Żyłą i Klemensem Murańką zajął drugie miejsce w konkursie drużynowym. Podium dla Polaków rekordem skoczni okrasił Piotr Żyła, który w pierwszej serii wylądował na 141. metrze.

W niedzielę rekord Żyle odebrał Peter Prevc. Zwycięzca ostatniego konkursu (Stoch był czwarty) skoczył 142 m. Ale nasi zawodnicy olimpijski sezon i tak skończyli z przytupem.

Równie mocno go zaczęli. W listopadzie w Klingenthal Biegun był najlepszy, Żyła piąty, Kot szósty, a Jan Ziobro dziewiąty. Po takich wynikach podopiecznych Łukasza Kruczka Siderek pękał z dumy. - To wielki sukces polskich skoków. Dodam, że zaplanowany, przygotowany. Cały sztab pracuje znakomicie, wszystkie trzy nasze kadry idą w jednym kierunku, w każdej są fizjoterapeuci, serwismeni i pracownicy odpowiedzialni za przygotowanie motoryczne skoczków. Dbamy nawet o prawidłowe odżywianie się młodych zawodników - wyliczał dyrektor sportowy Polskiego Związku Narciarskiego.

Najlepsze nadal przed nami

W Klingenthal duży wpływ na wyniki miała pogoda, w jednoseryjnej, wietrznej loterii przepadł m.in. 37. Stoch, a Anders Bardal i Gregor Schlierenzauer w obawie o zdrowie i w proteście przeciwko niesprawiedliwym warunkom zrezygnowali ze startu. Jednak Siderek wiedział swoje. - Fantastycznie porozdzielaliśmy wszystkie role, dlatego teraz mamy tyle radości. Jako dyrektor sportowy związku kieruję przygotowaniami do kolejnych igrzysk, dla mnie już piątych, i teraz jestem wielkim optymistą. To dlatego, że wszystko świetnie sobie ułożyliśmy. Przez moje ręce przechodzi każda sprawa, dlatego mogę zapewnić, że dbamy i o kwestie intensywności treningu, i o te związane z regeneracją zawodników, i o sprawy sprzętowe. Naprawdę przyjemnie to nadzorować - przekonywał.

Czas pokazał, że miał rację, pewnie czekając na sukcesy. Polskie skoki rzeczywiście wskoczyły na poziom, jaki w naszym sporcie rzadko osiąga jakakolwiek dyscyplina.

Ich lider z zawodnika światowej czołówki zmienił się w wielkiego mistrza, który w ostatnich miesiącach wygrał wszystko, co najważniejsze, a więc dwa olimpijskie złota i Kryształową Kulę.

Jeśli wierzyć planom, jakie nakreślono w PZN, to - jakkolwiek dziwnie to zabrzmi - najlepsze dopiero przed nami.

Po ubiegłorocznym złotym medalu Stocha na mistrzostwach świata i po trzecim miejscu drużyny na imprezie w Predazzo wydawało się, że Kruczkowi trudno będzie wykrzesać z podopiecznych jeszcze więcej. Teraz czujemy niedosyt po czwartym miejscu zespołu w Soczi, bo wiemy, że przy mistrzu Stochu jego koledzy mogli wzbić się wyżej.

Przecież poza Biegunem konkurs PŚ wygrał Ziobro, Kot jeszcze mocniej ugruntował swoją pozycję wśród najlepszych, m.in. wskakując do pierwszej dziesiątki na igrzyskach i mistrzostwach świata w lotach. Murańka momentami potwierdzał, że nie mylili się ci, którzy od dawna widzieli w nim przyszłą, światową gwiazdę skoków, a Żyła miał i wciąż ma wszystko, by skakać na poziomie Stocha.

Oczywiście Żyła świetnej formy nie wykorzystał, bo pogubił się mentalnie, a Kot, Ziobro i Murańka błyszczeli w innych częściach sezonu. Jednak to wszystko można zgrać. - Wszystko mamy podzielone na mikro- i makrocykle, trenerzy są świetnie zorientowani, wiedzą, jak pracować. Zabezpieczamy wszystko, co tylko jesteśmy w stanie - mówił Siderek w listopadzie, 2013 roku, gdy myślami wybiegał już do roku 2018.

Złoto drużyny w Pyeongchang?

Czy olimpijskie złoto drużyny polskich skoczków za cztery lata jest realne? Łatwo powiedzieć "nie", choćby dlatego, że Polska nigdy nie wygrała zespołowego konkursu PŚ, że na mistrzowskich imprezach zdobyła dotąd tylko jeden, brązowy medal.

Ale czy kilka miesięcy temu odpowiedzielibyśmy "tak" na pytanie, czy Stoch wygra oba olimpijskie starty w Soczi, a później zdobędzie Kryształową Kulę? A czy przed Turniejem Czterech Skoczni w sezonie 2000/01 uznalibyśmy za prawdopodobne, że Adam Małysz wygra go z największą, kosmiczną przewagą w historii, by później przez kilka lat być wielkim mistrzem? Wreszcie czy wierzyliśmy Apoloniuszowi Tajnerowi, gdy kilka lat temu zapowiadał, że kwestią czasu są miejsca na podium polskiej drużyny?

W bieżącym sezonie na tym podium ekipa Kruczka stanęła dopiero w ostatnim konkursie. Dwie z czterech drużynówek w PŚ skończyła na czwartej pozycji, jedną na siódmej, na igrzyskach była najlepsza w drugiej serii, ale przez słabą pierwszą uplasowała się tuż za medalistami.

Jednak nie sposób nie zauważyć, że od kilku lat kadra Kruczka rośnie z każdym sezonem, że zbiera owoce dobrze zaplanowanej i sumiennie wykonanej pracy.

O Żyle można i trzeba powiedzieć, że w minionych miesiącach stać go było na więcej, ale też trzeba docenić, że nie przestał skakać solidnie i że sam zapowiada wyciągnięcie wniosków z sezonu, który - jak mówi - dużo go nauczył. Jasne jest też, że niecierpliwie wyglądający miejsc na podium i zwycięstw Kot lada chwila może z miejsc w dziesiątce odbić się do właśnie takich wyników. A Ziobro i Murańka, pracując w optymalnych warunkach, za moment powinni ustabilizować formę na wyższym poziomie.

O tym, w jak komfortowych warunkach pracują nasi skoczkowie, obrazowo opowiada Jan Szturc.

- Lata temu Małysza na Turniej Czterech Skoczni wysyłaliśmy za marki zebrane wśród sąsiadów z Wisły, a po pierwszych sukcesach za pieniądze z nagród Adam kupił używany kombinezon od Mashiko Harady, żeby zwiększyć swoje szanse na następne dobre wyniki. Jego następcy korzystają z takiego samego sprzętu jak rywale, trenować mogą w kraju, bo mamy nowoczesne skocznie, mają zapewnione dobre finansowanie, mają prywatnych sponsorów. Wszystko się nam ucywilizowało i właśnie dlatego zbieramy owoce - mówi odkrywca talentu Małysza, a obecnie konsultant kadry Kruczka.

Nie skończyć jak Finlandia

Ludzie polskich skoków są przekonani, że w najbliższych latach kibice mogą być spokojni o siłę dyscypliny. Ale też przekonują, że trzeba działać, by kiedyś gwiazdami mogli zostać kilkulatkowie, którzy teraz szturmują kluby z jednym pragnieniem - skakać jak Stoch.

- Po sukcesach Kamila do klubu powracali nawet chłopcy, którzy dwa-trzy lata temu ze skakania zrezygnowali. Odnaleźli w sobie zapał, ale nie wiem, na ile im i ich rodzicom starczy sił, żeby wytrzymać bardzo złe warunki - mówi Stanisław Trebunia-Tutka, który uczy skoków młodzież w klubie LKS Poroniec Poronin. - W szkoleniu najmłodszych pieniędzy brakuje na wszystko. Lotos przestał dawać sprzęt, dziewięcioosobowym busem wożę 18-20 chłopaków, do czego aż strach się przyznać. Niech Kamil jak najdłużej osiąga wielkie sukcesy, to może do związku przyjdzie więcej sponsorów i nam się poprawi - dodaje jeden z wychowawców Stocha.

- Pieniędzy trzeba i na sprzęt, bo dzieciom dajemy poodkształcane narty sprzed 20 lat, często zjazdowe, i na zbudowanie skoczni do szkolenia podstawowego. Teraz na obiekty K-10, K-15 jeździmy do Czech, a na "białe orliki" z maleńkimi skoczniami ciągle czekamy - mówi Szturc. - Może sponsorzy pomogą, może wreszcie władze lokalne będą przeznaczać pieniądze nie tylko na piłkę nożną. Bo jak się nic nie zmieni, to kluby padną i będzie jak w Finlandii, gdzie przed laty zaniedbano szkolenie najmłodszych i teraz dawna potęga dołuje. Dzisiejsi reprezentanci Polski do czegoś doszli, bo trenowali jeszcze w lepszych warunkach. Jak się nic nie zmieni, to boję się, co będzie, gdy oni pokończą kariery - podsumowuje Józef Jarząbek, który rzemiosła uczył m.in. Klemensa Murańkę.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.