Soczi 2014. Wunderwaffe w butach

- Piotrek sam to przyznał: to był najtrudniejszy skok w jego życiu. Nie ten pierwszy, zły. Ten drugi. Przełomowy skok - opowiadał Łukasz Kruczek. Polacy zajęli czwarte miejsce w drużynówce

We wtorek, dzień po zakończeniu rywalizacji polskich skoczków na igrzyskach w Soczi, trener - chyba częściowo dla rozluźnienia, a częściowo z obowiązku - bukował bilety na Puchar Świata w Harrachovie.

Na chwilę wrócił jednak do olimpiady: poniedziałek wieczór, 17 lutego, sytuacja, gdy Polska w pierwszej serii zajmuje czwarte miejsce za Austrią, Niemcami i Japonią. Jest przerwa między seriami, zawodnicy są w kabinach drużyny na górze skoczni.

- Ochrzan w ogóle jest bez sensu. Jak to wyglądało na górze? Zwyczajnie. Przyszedł zawodnik, przeanalizowaliśmy pierwszy skok, obejrzeliśmy, powiedzieliśmy sobie o błędach, o tym, na czym się skoncentrować, zrobiliśmy skoki imitacyjne. Zwykle nie oceniamy. Konkret, co zmienić, i znów wyjście na skocznię. Da się w ten sposób i dziesięć metrów poprawić w kolejnym skoku - trener ewidentnie nawiązuje do skoków Piotra Żyły. W pierwszej serii było zaledwie 121 m, w drugiej - aż o 11 m dalej.

Ale nadal przegrywaliśmy, mimo że rzeczywiście w drugiej serii Polacy skakali lepiej. Po prostu wszyscy skakali lepiej. Przychodzi ostatnia grupa. Rok temu w Val di Fiemme właśnie w tym momencie trener Kruczek podjął ryzykowną decyzję skrócenia rozbiegu Kamila Stocha. Wiadomo, można wtedy mieć krótszy skok, ale za to zebrać premię punktową za niższą belkę. W Soczi dwie belki to 7,6 pkt do przodu.

- Liczyliśmy. Nie opłacało się. Liczyliśmy w trakcie konkursu. Przed ostatnią grupą z Kamilem słyszę przez radio w słuchawkach: "Czy ty myślisz to samo co ja?". Noooo, tak, powiedziałem, ale to się chyba nie opłaca - mówił Kruczek. - Dlatego że zmienił się przepis.

Od nowego sezonu za obniżoną belkę nie dopisuje się zawodnikowi punktów, jeśli nie osiągnie 95 proc. HS, w przypadku Soczi HS wynosi 140 m. Kamil Stoch musiałby skoczyć minimum 133 m.

- Żeby na tym manewrze zarobić, musielibyśmy obniżyć rozbieg aż o cztery belki, a wtedy osiągnięcie 133 m byłoby trudne, zwłaszcza że zawodnicy ostatniej grupy i tak jechali z niższego rozbiegu. Taka akcja jak w Val di Fiemme mogłaby kosztować nas zbyt dużo. Gdyby nie było nowego przepisu, to nie zastanawialibyśmy się dwa razy, tylko obniżyli o więcej nawet niż cztery - powiedział trener. Pytaliśmy Kruczka, czy za Żyłę nie powinien był skakać Dawid Kubacki.

- Czy ja bym zmienił skład z dzisiejszą wiedzą? Nie. Przeanalizowaliśmy i składu bym nie zmienił. Być może inaczej ułożyłbym drużynę, przemodelował kolejność. Gdyby nie złote medale Kamila, pewnie tak by się stało.

Po dwóch zwycięstwach Kamila Stocha w Soczi zaczęły się akcje wywiadowcze. Austriacy podejrzewali, że Stoch wykorzystuje jakąś tajemniczą wunderwaffe. - Austriacy szpiegowali, więc wiedzą najwięcej, pytajcie ich. Ja nie mogę mówić zbyt dużo. Powiem tylko, że jest to element wiązania, który jest nieco inny u nas, Austriaków i Niemców. Działa w dużej mierze psychologicznie, bo przecież jednak przyszli Austriacy na skocznię i fotografowali - mówił trener. W wyniku protestu Szwajcarów austriacki fotograf się wycofał, a ekipa przepraszała rywali. - Nasi rywale też działają w ten sposób. Austriacy zakładali inne ślizgi nart, zmienili na jasne u Gregora Schlierenzauera, Niemcy pokrywali boki nart inną powłoką. My mieliśmy inaczej przygotowywane narty przez producenta Fischera, mieliśmy specjalne narty przygotowane na Soczi, każdy miał inny kombinezon. Trudno teraz ocenić, jak ten sprzęt wpływa na wynik. Działa wtedy, gdy jest sukces. Jak ma się coś nowego, a nie ma sukcesu, to tylko jest śmiesznie.

Trener Kruczek obserwował konkurs pod jeszcze jednym kątem. - Jest nowe, rewolucyjne rozwiązanie układu butów z wiązaniami i nartami. My mamy je tutaj, w Soczi, ale nie testowaliśmy. Biliśmy się z myślami, spróbować czy nie, bo konsekwencje mogą być dobre i złe. Powiedzieliśmy sobie, że jak ktoś z tym wyskoczy i odleci na kilka metrów więcej niż inni, zakładamy na nogi choćby w połowie serii. Nikt jednak nie zaryzykował, a wiemy, że system był obskakiwany. Pomysł polega na tym, że kevlarowa skorupa buta jest taka jak w narciarstwie alpejskim. Są lżejsze, sztywniejsze, inne są wiązania, jest kilka kątów regulacji w stawie skokowym, podobno można w tym osiągnąć dobre wyniki. Na pewno przetestujemy. Jeśli działa, trzeba się nauczyć inaczej skakać. Za duże ryzyko grzebać w technice na igrzyskach. Może wszystko zmienić, na plus i minus.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.