Nie zawsze można pić szampana, ktoś powiedział pod skocznią.
Polacy - oprócz Stocha sami olimpijscy debiutanci - po dniach pełnej, niepohamowanej euforii tylko przyglądali się, jak świętują Niemcy, Austriacy, Japończycy, wiedząc przy okazji, że dla każdej z tych drużyn wynik był wielkim zwycięstwem. Jan Ziobro miał oczy wilgotne (ale mówił dzielnie, że "płakać nie będziemy"), Maciej Kot twarz nieprzeniknioną, Piotr Żyła zniknął na badaniach antydopingowych, a Kamil Stoch, nie wyglądając na specjalnie załamanego - bo i dlaczego miałby być - mówił: - Czy nam gratulować czwartego miejsca? No, uważam że tak. No, tak. A Janek był dzisiaj moim bohaterem.
Po dwóch złotach Stocha, szanse na pierwszy krążek drużyny wyglądały naprawdę obiecująco. Według wyników z konkursu na dużej skoczni Polacy byli kandydatami numer 2 do zwycięstwa, rywale wydawali się rozbici - szczególnie Austriacy, którzy nie zdobyli w Soczi żadnego indywidualnego medalu.
Ale jeszcze raz potwierdziła się stara prawda, że konkurs drużynowy rządzi się sam, według własnych zasad. Nasi zepsuli pierwszą serię, i to zdecydowało o końcowym niepowodzeniu.
Zaczął niemrawo Kot, który osiągnął piąty wynik w swojej serii, później bardzo źle skoczył Żyła (121 m, przy niekorzystnym wietrze, dziewiąty wynik w swojej grupie), Polska była po jego serii na siódmym miejscu, a zakończył spóźnionym odbiciem bohater lotniczej Polski Stoch, który potem walczył w powietrzu, ale ugrał 130,5 metra i czwarty wynik w grupie za Severinem Freundem, Noriakim Kasai i Peterem Prevcem. Z mocnych zawodników wyprzedził tylko Gregora Schlierenzauera. - Z powietrza się odbiłem, a nie z progu. Zepsułem skok. Nie do końca, nie całkowicie, ale zepsułem. Próbowałem wycisnąć z niego w locie jak najwięcej. Można była skakać lepiej - powiedział.
Jedynym, który skoczył dobrze, a nawet doskonale w otwarciu konkursu, był Ziobro. - Wyciągłem się, jak to się mówi, z gaci - opowiadał potem.
Ale na półmetku Polacy byli czwarci. Wtedy zaczęły się przypominać stare historie z mistrzostw świata w Libercu, gdzie zabrakło do podium dwóch punktów, w Oslo, gdzie Polacy też zajęli czwarte miejsce, o którym każde dziecko wie, że jest najgorsze w sporcie, czystym przekleństwem. Przecież nawet w Val di Fiemme w zeszłym roku otarliśmy się o tą sportową klątwę i tylko dzięki spostrzegawczości Thomasa Morgensterna, który zauważył błąd sędziów w obliczeniu punktów Andersa Bardala, Polska zdobyła brąz. Już przecież pogodziliśmy się z czwartym miejscem.
W drugiej serii Polacy walczyli, Ziobro jeszcze raz oddał bardzo dobry skok. - Było elegancko, była walka - mówił Stoch. - Właśnie wtedy wszyscy oddali skoki takie, jakie powinni.
Trener Łukasz Kruczek długo się decydował na niego. Do ostatniej chwili trwała walka o to, kto ma wystąpić w konkursie na normalnej skoczni - rywalizację wygrał Dawid Kubacki. Potem była walka o miejsce w zawodach na dużej skoczni - tu trener zdecydował się na Żyłę. Mówił, że widzi, jak Piotr się rozpędza, dosłownie z dnia na dzień. Ale tak jak Kubacki nie wszedł do finałowej serii na normalnej skoczni, tak Żyła nie wszedł do niej na dużej (mając najgorsze warunki wiatru w całym konkursie), i trener znów miał poważny problem. Kiedy Stoch w niedzielę śpiewał na Miedalnej Płoszczadi swoje dwie zwrotki hymnu z drugim złotem na szyi, 40 kilometrów od niego na skoczni znów walczyli o miejsce w drużynie Żyła i Kubacki. Trener znów postawił na Żyłę. Dlaczego? Chyba zdecydowało nie tylko to, że Piotr dwukrotnie skoczył na treningach lepiej niż rywal do miejsca, ale również z powodu jego doświadczenia. Żyła w drużynie startował dotąd - w Pucharze Świata, mistrzostwach świata, mistrzostwach świata w lotach - 18 razy, Kubacki pięć, w tym zaledwie raz o medal. Trener postawił więc na doświadczenie, był przekonany o odporności Żyły.
Można by mówić, że, gdyby Żyła skoczył w pierwszej serii tak jak jego grupowy rywal Takeuchi Taku minutę wcześniej, byłoby około 13 punktów więcej, a do medalu zabrakło 13,1 pkt. - Nie można tak mówić o Piotrze. Każdy z nas mógł popełnić błąd i być tutaj obwinianym, każdy mógł skoczyć lepiej. Drużyna polega na tym, że trzymamy się razem - mówił Ziobro. Stoch też - nie wprost - ale bronił chyba właśnie jego: - Żaden z nas nie ustrzegł się błędów.
- Nie przegraliśmy przez Piotrka konkursu - tłumaczył Kruczek. - Było dwóch zawodników, którzy popełnili błędy: Piotrek i Kamil.
Żyła oddał w drugiej serii to, co stracił w pierwszej - 132 metry, znakomite noty, wybiłby w niebie dziurę pięścią z radości po wylądowaniu. Każdy w drużynie się polepszył, ale to było za mało.
- Dawno nie było takiej drużynówki. Żeby dobrze skoczyć, a potem jeszcze trzeba było skoczyć super. Trzeba było łupać na sam dół - mówił Stoch. Podwójny mistrz olimpijski oddał najlepszy skok w drugiej serii, a w całym konkursie lepsze oddali tylko Prevc i Bardal - w pierwszej serii z niższej belki.
W tej piekielnie mocnej drużynówce wygrali Niemcy, co może być niespodzianką o tyle, że mieli średnio udane konkursy indywidualne. Ale każdy, kto ma oczy, widział, że Freund, Andreas Wellinger, Andreas Wank, a zwłaszcza Marinus Kraus (fantastyczny skok w finałowej rundzie konkursu na dużej skoczni, z 24. miejsca na szóste) mieli w Soczi przebłyski. Sensacją był tytuł wicemistrzów dla Austrii. Wiem, brzmi to jak bluźnierstwo, ale Super Orły z Austrii były skłócone, nieporadne, zwycięzca Turnieju Czterech Skoczni Thomas Diethart nie wszedł nawet do finałowej serii w konkursie na dużym obiekcie! Podobnie jak Thomas Morgenstern. Zaś u Japończyków niemal 42-letni Noriaki Kasai, jak nie zdobywał medali olimpijskich przez 20 lat od Lillehammer, tak w Soczi zdobył dwa.
Stoch, jakby lekko nawiązując do historii Japończyka, kiedy wychodził ze skoczni, stwierdził, że może pozwolić sobie na podsumowanie. - Panowie, spójrzcie na wyniki. W debiucie Maciek był siódmy i 12., Janek był 13 i 15. Ja tak nie debiutowałem... Aż strach myśleć, co będzie na ich trzecich igrzyskach.
Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na iOS , na Androida i Windows Phone