Skoki narciarskie. Wielki skok Zakopanego

Aż 11 polskich skoczków weźmie udział w niedzielnym konkursie Pucharu Świata. Dziś zawody drużynowe. Początek o 17:30, relacja na żywo na Sport.pl i w aplikacji Sport.pl Live.

W niedzielę po konkursie indywidualnym w Zakopanem Łukasz Kruczek ogłosi pięcioosobową kadrę na igrzyska w Soczi. Dziś odbędzie się ostatni przed igrzyskami konkurs drużynowy, w którym wystartują Kamil Stoch, Jan Ziobro, Klemens Murańka i Dawid Kubacki. Polska wystąpi w dość eksperymentalnym składzie, bez Macieja Kota i Piotra Żyły.

Walka o wyjazd na igrzyska jest zacięta, choć jak podkreślają skoczkowie, "niech jadą najlepsi".

- Start na igrzyskach to moje marzenie. Wylałem wiele potu, by je spełnić - mówił wczoraj nastoletni Klemens Murańka po kwalifikacjach. - Skoki są tak nieprzewidywalne, że nikt z nas nie może czuć się pewniakiem. Gratulacje będę odbierał, gdy trener ogłosi kadrę i znajdzie się w niej moje nazwisko - dodał Maciej Kot. Jan Ziobro w kwalifikacjach startować nie musiał, razem z liderem PŚ Kamilem Stochem jest z nich zwolniony, bo awansował do czołowej dziesiątki klasyfikacji generalnej. Gdy w czwartek w Wiśle stawał na rozbiegu w drugiej serii, rodziła się jego córka Wiwiana.

- Jak siadałem na belce, zaczynała się akcja porodowa, narodziny trwały tyle, ile mój skok. Po lądowaniu córka była na świecie, dlatego jestem tak rozemocjonowany - relacjonował.

Ziobro, Kot i inni są podekscytowani podwójnie. - Na zawody w Zakopanem czeka się cały rok - mówił Kot.

- Atmosfera jest lepsza niż na Turnieju Czterech Skoczni. Przy tych zawodach każdy z nas wyrastał i do dziś nosi je w sercu. Pamiętam zwycięstwa Adama Małysza, ale najbardziej wrył mi się w pamięć upadek Jana Mazocha.

- Kiedy Adam wygrywał tu w 2002 r., stałem na widowni, nie wystając głową poza barierki - opowiadał Ziobro. - Jego sukcesy sprawiały, że jeszcze mocnej garnęliśmy się do skakania.

W obrastających już powoli legendą czasach Małysza rywalizacja o miejsce w polskiej kadrze nie była tak ostra jak dziś. W buzującym talentami zespole każdy czeka na niedzielną decyzję trenera.

Od zrujnowanej Wielkiej Krokwi po dumę Tatr

Konkurs w Zakopanem przypomina polskie skoki w miniaturze. Od zrujnowanej Wielkiej Krokwi bez homologacji FIS po nowoczesny obiekt, dumę Tatr. Od szowinizmu z piłkarskich stadionów do publiczności uwielbianej w świecie skoków. Wszystko zmieniło się w niewiele ponad dekadę.

Zdarzały się tu rzeczy niesłychane. W 1996 r. na zawody w Tatrach przyjechał ówczesny prezydent RP Aleksander Kwaśniewski, a stojący na połamanych ławkach pod skocznią dwaj dziennikarze "Tygodnika Podhalańskiego" wznosili transparent: "Kwaśniewski go home. Nikt cię tu nie chce". Widzów było niewielu, choć Kwaśniewski przy okazji PŚ w skokach przyjechał ogłosić, że Zakopane będzie się ubiegało o igrzyska. Projekt okazał się misją niewykonalną, ale w tamtych czasach niemożliwością wydawało się wszystko. Przebudowa Wielkiej Krokwi też byłaby niemożliwa, gdyby nie gigantyczny sukces Małysza, który przyciągnął pod skocznię w Zakopanem dziesiątki tysięcy kibiców. Sukces przerósł wyobraźnię, rankiem 19 stycznia 2002 r. służby porządkowe, które przybyły pod Wielką Krokiew (wtedy jeszcze nieogrodzoną), na trybunach zastały 10 tys. ludzi bez biletów. Kiedy na skocznię przybyli kibice z wejściówkami, ścisk stał się nie do opisania. Organizatorzy stracili kontrolę nad wydarzeniami, tysiące ludzi nie dostały się na skocznię. Szef komitetu organizacyjnego Lech Nadarkiewicz przez lata ciągany był po sądach za narażenie życia kibiców. Tłumy kłębiły się nawet przy progu skoczni, skonsternowany szef FIS Walter Hofer przerywał zawody, bo część fanów odpaliła race.

Łzy Hannawalda

Cały kraj czekał na sukces, tymczasem Małysz zajął zaledwie siódme miejsce. Następnego dnia wziął wielki rewanż i z radości po zwycięstwie całował ziemię na zeskoku. W 2002 r. publiczność pod Wielką Krokwią była liczna, ale zmieszana i skonsternowana. Część kibiców chciała przenieść na skoki obyczaje z futbolu. Ucierpiał na tym Sven Hannawald, największy w tamtym czasie rywal Małysza. Skoczek z Wisły wystąpił w jego obronie, tłumacząc swoim fanom, że to zawody sportowe, a nie uwspółcześniony odcinek wojny polsko-niemieckiej. Pomogło. Gdy w 2003 r. Hannawald przyjechał w Tatry ponownie, tym razem otoczony wzmocnioną grupą ochroniarzy, został przyjęty jak wielki idol sportowy. Na konferencji po dwóch zwycięstwach płakał ze wzruszenia. - Nie przypuszczałem, że my, Niemcy, i wszystkie inne nacje kochające skoki, możemy nauczyć się aż tyle od Polaków - mówił. Chodziło mu o niespotykaną oprawę zawodów, muzykę potęgującą entuzjazm pod skocznią. Dziś jest ona coraz bardziej popularna, nawet na mającym przeszło 60-letnią tradycję Turnieju Czterech Skoczni. Niemcy na swoją część Turnieju zapraszali ekipę, która pracuje w Tatrach.

W 2003 r. konkursy w Zakopanem zostały uznane za najlepsze zawody sportowe roku zorganizowane w Polsce. Małysz wygrywał je jeszcze w 2005 r. dwa razy i w 2011, kiedy realna była obawa, że później, po zakończeniu kariery przez skoczka z Wisły, impreza w Tatrach umrze śmiercią naturalną. Ale dwa dni po ostatnim zwycięstwie Małysza na Wielkiej Krokwi wygrał Kamil Stoch. Później były dwa lata chude, kiedy bilety na Zakopane sprzedawano z trudem. Ale znów nastąpił przełom. W 2014 r. wysokie loty Stocha i reszty sprawiły, że wejściówki znikły z kas na miesiąc przed imprezą. Wczoraj na kwalifikacjach było kilka tysięcy ludzi, dzisiejszy konkurs drużynowy i niedzielny indywidualny obejrzą komplety - po 21 tys. widzów. Małysz zaczął, Stoch, Żyła, Kot, Ziobro, Murańka kontynuują. Zawody w Zakopanem przetrwały.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.