Skoki narciarskie. Turniej trzech króli bez Polaków

62. Turniej Czterech Skoczni zachwiał teorią o potędze polskich skoków. Kamil Stoch był siódmy, po pasjonującej walce wygrał Austriak Thomas Diethart

Cztery zwycięstwa w sześciu konkursach otwierających sezon Pucharu Świata sprawiły, że ani Łukasz Kruczek, ani Kamil Stoch nie byli w stanie zapanować nad lawiną euforii wokół polskich skoków.

Lider PŚ jechał do Oberstdorfu jako oczywisty faworyt, zastrzegał jednak, iż niczego nie dostanie za darmo. - Turniej Czterech Skoczni to pierwsze prestiżowe zawody tej zimy, ale nie najważniejsze - tłumaczył Stoch, wybiegając do igrzysk w Soczi. Przewidywał na zawodach w Niemczech i Austrii pierwszy szczyt formy rywali. Ten argument podczas TCS powtarzał kilka razy także Maciej Kot. - Nie tylko my skaczemy gorzej niż na początku sezonu, ale nasi rywale zdecydowanie lepiej. Stoch przekonywał, że po znakomitym starcie on i koledzy mają gorszy okres, ale intuicja podpowiada mu, iż forma znów wzrośnie w drugiej części sezonu. Podczas TCS robił, co mógł, walczył, ale w każdym skoku: treningowym, kwalifikacyjnym czy konkursowym, tracił do najlepszych po kilka metrów.

Polacy nie są ani tak mocni, jak to wyglądało na początku, ani tak słabi jak podczas dziesięciu dni maratonu spędzonego między Oberstdorfem i Bischofshofen. Jedynym wygranym reprezentacji w 62. TCS był Klemens Murańka, który zajmował po trzech konkursach 10. pozycję w klasyfikacji generalnej (dwie pozycje za Stochem), skacząc równo. W Bischofshofen zabrakło sił już podczas treningów i kwalifikacji. Kiedy rozmawialiśmy z nim w sobotę, tłumaczył, że nie wytrzymuje ani fizycznie, ani psychicznie tak morderczej imprezy. A następnego dnia przegrał walkę o finałową trzydziestkę i spadł na 21. miejsce, tuż przed Jana Ziobrę i Janne Ahonena. Jak przewidywał prezes PZN, a kiedyś trener Małysza Apoloniusz Tajner, wygląda na solidnego kandydata do drużyny na igrzyska w Soczi.

Wszyscy Polacy są po turnieju w jakiś sposób rozczarowani. Także Stoch, siódmy w klasyfikacji generalnej, który w Innsbrucku stanął na podium, dopiero drugi raz w karierze podczas TCS. - Loteryjne warunki nie zmieniają faktu, że dobrze wykonałem swoją robotę - mówił wtedy lider drużyny. Nie próbował pocieszać się kłopotami Gregora Schlierenzauera, ale pozwoliły mu one zachować prowadzenie w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Przewaga nad Simonem Ammannem topniała jak śnieg tej zimy, ale pozostało 24 pkt. - Do żółtej kamizelki przyzwyczaiłem się szybko, na początku trochę ciążyła, ale teraz daję radę. Odebrałem na TCS swoją lekcję, z której wyciągnę wnioski - powiedział lider Polaków.

Kot przez dziesięć dni szukał formy. Eksperymentował podczas treningów, ale poprawy to nie przynosiło. Opowiadał, że od obsesyjnego myślenia o technice skoku czy kombinezonach głowa mu czasem puchła. Przed kwalifikacjami do konkursu w Bischofshofen źle spał, wciąż szukając rozwiązania problemów. W końcu doszedł do wniosku, że jest przemęczony. - Potrzebuję odpoczynku, wyciszenia się, kilku dni spędzonych na oderwaniu się od pracy - mówił. Po ostatnim konkursie był jednak zadowolony, uważał, że jego skoki są coraz lepsze. Punktował regularnie, co dało mu bardzo przyzwoite 12. miejsce w turnieju.

Piotr Żyła przepadł w kwalifikacjach do Ga-Pa i rok zaczął od sportowego kaca. Wyjechał pod opieką Piotra Fijasa odbudować formę w Słowenii, ale wrócił do Bischofshofen, dlatego że spokojnych treningów wymagał 19-letni Krzysztof Biegun. W poniedziałek wypadł przyzwoicie (21. miejsce, najlepszy z Polaków poza Stochem) i odzyskał wiarę w siebie, choć jego ambicje sięgają co najmniej kilkunastu pozycji wyżej.

Dawid Kubacki zaczął turniej od Innsbrucku i ani tam, ani w Bischofshofen nie awansował do finałowej trzydziestki, a więc wypadł znacznie gorzej niż Żyła, którego zmienił. Z czwórki medalistów MŚ w Val di Fiemme (Stoch, Żyła, Kot, Kubacki) jego wyjazd na igrzyska jest najbardziej problematyczny. Niespecjalnie powiodło się też zwycięzcy z Engelbergu Janowi Ziobrze debiutującemu w Turnieju. - Zdecydował brak doświadczenia, za pięć lat będę z wami rozmawiał zupełnie inaczej - obiecał. Stoch też zwracał uwagę, że jego kolegom z kadry brakuje jeszcze doświadczenia w zawodach tak ciężkich jak TCS. Maraton wytrzymywali tylko najbardziej doświadczeni lub ci, którzy jak rewelacyjny Thomas Diethart osiągnęli życiową formę.

Kłopoty nie zburzyły jedności w drużynie Łukasza Kruczka. Gdy na skoczni stawał Stoch, koledzy gromadzili się przy zeskoku, trzymając kciuki za lidera. Jego wynik mógł poprawić nastroje wszystkich, ale najczęściej tylko pogłębiał uczucie niedosytu. 62. TCS był dla kadry Kruczka lekcją pokory po rewelacyjnym starcie sezonu. Lepiej, że zdarzyła się ona teraz niż podczas igrzysk w Soczi. - Czasem trzeba się zatrzymać, żeby znów ruszyć do przodu - mówił Stoch. Jeśli on i jego koledzy potrzebowali impulsu do pracy, to go mają.

Konkurs w Bischofshofen można nazwać dniem trzech króli, właściwie był nim cały TCS. Rywalizacja Thomasów Morgensterna i Dietharta atakowanych przez Simona Ammanna trzymała w napięciu do ostatniego skoku. Szwajcar zrobił, co w ludzkiej mocy, by wygrać TCS po raz pierwszy w karierze. Ale mimo gigantycznego doświadczenia przyznał, że przed drugim skokiem w Bischofshofen dopadły go wielkie nerwy. To był ostatni lot czterokrotnego mistrza igrzysk w TCS. Nie udało się wygrać turnieju i już się nie uda. Po Soczi kończy karierę.

Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na iOS , na Androida i Windows Phone

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.