Łukasz Kruczek: skok idealny, czyli w koło Macieju

- Skoro jest okazja wygrać, wygrywajmy. Dają, to bierzmy. Nie martwię się, czy taką formę da się utrzymać do Soczi, bo skoki to nie biegi. Tu inne rzeczy się liczą, skoczek jest jak aktor - mówi Sport.pl trener kadry skoczków Łukasz Kruczek.

Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na iOS , na Androida i Windows Phone

Paweł Wilkowicz: Po konkursach w Engelbergu znów jesteśmy krajem skoków narciarskich: zwycięstwa Jana Ziobry i Kamila Stocha, cztery polskie miejsca na podium. Jest tak dobrze, że już się pojawiają głosy, czy aby forma nie przyszła za wcześnie, skoro do igrzysk jeszcze sześć tygodni?

Łukasz Kruczek: - To trochę tak, jakby się cofnąć do czasów Adama Małysza z przełomu 2000 i 2001 i zapytać go, czy nie za wcześnie wygrał Turniej Czterech Skoczni. Jakoś potem dał radę na mistrzostwach świata w Lahti, zdobywając złoto i srebro, prawda? I dawał radę przez następne lata.

Skoki to naprawdę jest specyficzny sport. Można sypać przykładami zawodników, którzy świetnie zaczynali sezon i potem byli też najlepsi na głównej imprezie. Tu naprawdę da się przetrwać cały sezon na podobnym poziomie. Więc bierzmy, skoro dają. Jak jest okazja wygrać, to trzeba wygrywać. Chwytamy chwilę, szukamy radości, pozytywnie się nakręcamy.

Wiemy, że oczekiwania teraz wzrosły i musimy się z tym zmierzyć. Ale najlepiej to robić, podchodząc do każdych kolejnych zawodów tak samo, z marszu. A tych pytań o formę nie rozumiem przede wszystkim dlatego, że wcale nie uważam, iż nasi skoczkowie są teraz w jakiejś wybitnej dyspozycji.

Zobacz wideo

No, to teraz dopiero głowy się rozgrzeją.

- Chodzi o to, żeby patrzeć na każdy konkurs z osobna. Czasami wszystko się dla nas układa wspaniale, czasem nie. Różne tu sprawy wchodzą w grę: jak zawodnikom pasuje skocznia, jakie są warunki, jaka dyspozycja rywali. W Engelbergu wszystko nam sprzyjało.

A forma? Jest dokładnie taka, jaka miała być. Zresztą, wyjaśnijmy o jakiej formie mówimy? Bo to nie są biegi narciarskie, to nie jest dyscyplina wytrzymałościowa ani atletyczna. Skoki to sport zręcznościowy, techniczny. Skoczek jest aktorem, musi idealnie zagrać skok. Tu nie jest tak ważne, ile w ciele jest siły, szybkości albo wydolności. Fizyczne wytrenowanie zawodnika nie daje w skokach żadnej gwarancji wyniku. Daje ją tylko powtarzalność techniki.

Mam w grupie skoczków, którzy są wybitni motorycznie, i mam całkiem przeciętnych pod tym względem. A rezultaty osiągają podobne. Motoryka nie musi być rewelacyjna, ona musi być stabilna. Bo tylko wtedy technika się nie rozleci. I ta powtarzalność techniki u nas powoli, powoli zaczyna dobrze funkcjonować. Skoczkowie ciągle jeszcze robią wiele błędów. Również Kamil. Również w Engelbergu. Ale tam jego skoki miały też jedną zaletę, której wcześniej brakowało: były oddawane z pełnym przekonaniem, że będzie dobrze. Były zadziorne. Były spóźnione, próg nie oddawał dobrze, ale tą werwą Kamil wiele nadrobił.

Zresztą w skokach nigdy nie ma próby idealnej, jakiś błąd zawsze się zdarzy. Poprawianie jednego elementu psuje z kolei inne elementy. I tak w koło Macieju, w pogoni za ideałem. A wygrywają ci, którzy robią najmniej błędów. Czyli akurat teraz my.

Zdradzi pan, kto to w grupie jest najsłabszy, a kto najmocniejszy motorycznie?

- O najsłabszych nie chcę mówić. Najmocniejsze parametry mają Kamil Stoch i Piotrek Żyła. A reszta ciągle się rozwija. Ta dwójka doszła do takiego poziomu motoryki, że już nawet nie próbujemy tego podnosić. Stabilizujemy. Ale jest duża grupa zawodników, którzy co rok są o kilka procent lepsi.

Jak Jan Ziobro? Tego, że Kamil Stoch może wygrać w Engelbergu, pewnie wszyscy się spodziewali. Ale przewidziałby pan, że razem z nim dwa razy będzie na podium Ziobro?

- Szczerze: nie. Znamy Jaśka od jakiegoś czasu, wiemy, że ma ogromne możliwości. Jest po góralsku zdeterminowany, to duży plus. W lecie skakał bardzo dobrze, był na podium Letniej Grand Prix, a to jest znak, że skoczka stać na wskakiwanie na podium również zimą. Potem Jasiek był w dziesiątce na inaugurację sezonu, w Klingenthal. Ale ostatnio nie mógł odnaleźć tej koniecznej w skokach swobody.

Jeszcze w piątek, dzień przed konkursem, naradzaliśmy się, czy nie lepiej byłoby puścić go na dwa, trzy starty do Pucharu Kontynentalnego, żeby się wyluzował, odzyskał pewność siebie w walce o niższą stawkę. A tutaj chłop dzień później wygrywa. Bądź tu mądry.

Kiedy pan ogłosi szóstkę na Turniej Czterech Skoczni?

- W Wigilię.

Głowa boli?

- Ja tę szóstkę już znam, decyzję podjęliśmy, ale chcę się jeszcze spotkać z zawodnikami, wszystko im wytłumaczyć. Żeby nie dowiadywali się z mediów.

Turniej Czterech Skoczni będzie dla was ważny, czy to tylko jeden z przystanków w drodze do Soczi?

- Dla nas każdy konkurs jest ważny. Do Turnieju nie podchodzimy ani bardziej, ani mniej poważnie. Turniej jest specyficzny, bardzo wymagający, bo tu niemal codziennie trzeba skakać, a jeśli już jest wolne, to na przejazd z miasta do miasta. Wyzwaniem jest pozostanie w rytmie.

Kamil Stoch będzie jednym z faworytów.

- Nie pierwszy raz.

Poprzednio w Turniejach nie udawały mu się pierwsze konkursy. Nie lubi skoczni w Oberstdorfie?

- Nie lubił. Coś mu tam zawsze nie pasowało. To jest miejsce kapryśne, jeśli chodzi o pogodę. Konkursy nie zawsze rozgrywano w sprawiedliwych warunkach, różne wspomnienia się zebrały. Ale w tym roku naprawdę dużo na tej skoczni trenowaliśmy. Mieliśmy bardzo dobre warunki, treningi dały dużo satysfakcji. I myślę że już żaden z naszych zawodników nie będzie do niej uprzedzony.

Już trzech polskich skoczków wygrało tej zimy konkursy PŚ. To się jeszcze nigdy nie zdarzyło. Sezon przerasta również pana oczekiwania?

- Bardzo nam się tym razem udał początek. Zakładaliśmy, że trzeba ruszyć dobrze, żeby nie narobić sobie problemów, jak rok temu. Ale to, co się stało w Klingenthal, gdzie wygrał Krzysztof Biegun i było czterech Polaków w czołowej dziesiątce, przerosło nasze oczekiwania. Może to był nawet za dobry początek, bo wymagania poszybowały w górę.

Późniejsze konkursy były średnie, a może lepiej powiedzieć: nieco gorsze niż Klingenthal. Ale czekaliśmy spokojnie, zapowiadaliśmy, że jak już dostaniemy krajowe skocznie przygotowane do treningów na śniegu, to będzie i większa powtarzalność skoków. Tak się stało. I taki będzie cały sezon.

Będą wahania, będą gorsze starty i będziemy wszystko na bieżąco korygować. Czołówka w Pucharze Świata jest ekstremalnie wyrównana. Nie sposób wskazać faworytów następnych konkursów, bo to się może zmienić z dnia na dzień. Komuś nie podpasują warunki i już kłopoty gotowe.

Coś pana zaskoczyło w tym sezonie?

- Nie. Widzimy, że u Austriaków jest jakiś problem, ale ci najlepsi sobie poradzą. Thomas Morgenstern przed upadkiem był najlepszy z całej austriackiej drużyny. Wiedzieliśmy, że Niemcy będą bardzo mocni, bo pokazali to już przed rokiem. To jest grupa bardzo podobna do naszej. I rocznikowo, i organizacyjnie, i poziomem zawodników.

Może Norwegowie trochę rozczarowywali do tej pory, ale nie Anders Bardal, a i inni do niego dołączą. Po Słoweńcach też zawsze trzeba się spodziewać jakiegoś wyskoku. Oni skaczą trochę inaczej niż reszta świata. Bardziej agresywnie. I nie zawsze to działa.

Simon Ammann znów szykuje jakiś wielki odlot w sezonie olimpijskim?

- Z Simonem trzeba się zawsze liczyć. On niby jest zaliczany do zawodników starszych, ale jest mało wyeksploatowany. Jego treningi, obserwuję je czasem, to są sesje bardzo starannie dozowanego wysiłku. Dlatego Ammann tak świetnie znosi wiele lat skakania. Ammann, Morgenstern, Bardal - widać wyraźnie, że to jest dobry czas dla doświadczonych skoczków. Może wyjątkowość olimpijskiego sezonu tak działa. Tego się nie można nauczyć na treningach, to trzeba przeżyć.

A co się stało z Gregorem Schlierenzauerem?

- Z mojego punktu widzenia jego skoki nie wyglądają tak źle. Brakuje im drobnego elementu, wydaje się, że Gregor nie może się dobrze ułożyć w pozycji dojazdowej, kombinuje. Ale wystarczy drobna poprawka i znów będzie jednym z głównych aktorów sezonu.

Toni Innauer mówi w wywiadzie dla Sport.pl, że to, co się rzuca w oczy, gdy patrzy na Polaków, to podobieństwo stylu. Że widać po polskich skoczkach, że wyszli z jednej szkoły aerodynamiki. Zgadza się pan?

- Ja tego nie widzę, oni mają różne sylwetki w locie, natomiast rzeczywiście zwracamy wszystkim uwagę na podobne elementy. I pewnie oko fachowca to wychwyciło. Aerodynamika to po prostu fizyka, i jej prawa wszystkich dotyczą tak samo. My staramy się to wszystko dopasować indywidualnie do potrzeb każdego skoczka.

A zgadza się pan z tym, że to, co kiedyś było manufakturą, dziś jest polską fabryką skoków?

- Na pewno mamy dobrze opracowany zalążek polskiego systemu szkolenia. Na razie tylko zalążek: trzy grupy szkoleniowe w kadrze, prowadzone tak samo, według wspólnej myśli, wspólnego trybu. I teraz musimy zadbać o to, żeby ta myśl zeszła jak najniżej, aż do samego dołu, do pracy z dziećmi. I kiedy tak będzie, będziemy mogli mówić o systemie.

A czego najbardziej tej fabryce teraz brakuje?

- Ludzi. Fachowców, którzy mogliby nam pomóc jeszcze lepiej wykorzystać możliwości. Rezerwy, o których wiemy, że są i gdzie są, ale nie mamy ludzi odpowiednio przygotowanych i zdolnych wpasować się w nasze potrzeby. Nie chcę na razie mówić więcej.

Teraz wszyscy pana noszą na rękach, ale bywało różnie w ostatnich latach. Pan na ciosy nie odpowiadał, ale pamięta tych którzy uderzali?

- Gdybym sobie chciał przypominać, to bym sobie pewnie przypomniał. Ale zawsze to wszystko jakoś puszczałem bokiem. Wolę patrzeć na to, co się zdarzy za trzy dni, trzy miesiące, trzy lata, niż grzebać w przeszłości.

Uczył się pan trenowania u boku Apoloniusza Tajnera, Heinza Kuttina, Hannu Lepistoe. Który z nich miał na pana największy wpływ?

- Od każdego coś wziąłem. Również od tych, którzy mnie trenowali, gdy jeszcze skakałem. Zawsze starałem się uczyć jak najwięcej. Codziennie się czegoś uczę. Nie mogę powiedzieć, co było najważniejsze, bo czasem drobiazgi pomagają w wielkich zmianach. I może coś, co ciągle mam w pamięci, a dotychczas się w mojej pracy nie sprawdziło, kiedyś zdziała cuda.

Dostaje pan już jakieś propozycje z zagranicznych reprezentacji?

- Bez komentarza.

A pod choinką chciałby pan pewnie w tym roku znaleźć taką prognozę pogody dla Soczi: będzie podczas konkursów wiało lekko z tyłu, jak Kamil Stoch i spółka lubią najbardziej?

- Wystarczy mi, że wiatr będzie stabilny, czy z tyłu, czy z przodu, nie będę wybrzydzał. Ale oczywiście, jeśli może być z tyłu jak podczas mistrzostw świata w Predazzo - czekam na taki prezent z otwartymi rękami.

Najbliższe konkursy Pucharu Świata:

29.12 - Turniej Czterech Skoczni: Oberstdorf

1.01 - Turniej Czterech Skoczni: Garmisch-Partenkirchen

4.01 - Turniej Czterech Skoczni: Innsbruck

6.01 - Turniej Czterech Skoczni: Bischofshofen

11.01 - Puchar Świata: Tauplitz

12.01 - Puchar Świata: Tauplitz

16.01 - Puchar Świata: Wisła

18.01 - Puchar Świata: Zakopane (drużynowo)

19.01 - Puchar Świata: Zakopane

25.01 - Puchar Świata: Sapporo

26.01 - Puchar Świata: Sapporo

1.02 - Puchar Świata: Willingen

2.02 - Puchar Świata: Willingen

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.